x

 

ZZA BRAMKI - OSOBISTOŚCI
OCENA mocne: 13, słabe: 0
zobacz komentarze

Lucjan Brychczy; tytan, ikona, legenda, postać pomnikowa, mistrz!

16-02-2017, 14:01, Unikalnych wejść: 7277
ZZA BRAMKI
OSOBISTOŚCI

 

 

 

 


MOJE OBAWY

Dość długo przymierzałem się do napisania tego artykułu, ale wciąż miałem obawy, czy moja wiedza nie jest aby zbyt powierzchowna... W końcu chcę uhonorować Lucjana Brychczego, człowieka, którego kariera piłkarska i trenerska nie ma swojego odpowiednika w polskim, a może i światowym futbolu!

Uważam się za „historyka futbolu“, mam na swoim koncie publikacje książkowe i prasowe, jednak czy podołam? Spróbuję! Posiłkuję się wiedzą zaczerpniętą z kilkudziesięciu źródeł, a dosłownie kilka dni temu zakupiłem elektroniczną wersję książki „Kici - legenda Legii Warszawa“.

Jest to wywiad-rzeka, przeprowadzony z Lucjanem Brychczym w 2013 roku przez Wiktora Bołbę i Grzegorza Kalinowskiego. Książka ta została wydana w czerwcu 2014 przez wydawnictwo Buchmann. Dopiero po wnikliwym przestudiowaniu tej pozycji upewniłem się, że jestem gotów przedstawić wam tego wspaniałego człowieka i jego życiową drogę.



POCZĄTEK NIETYPOWY

Wszyscy chyba słyszeli o dwóch zawodnikach Legii - Wojciechu Kowalczyku i Grzegorzu Szamotulskim. Pierwszy grał w Legii w latach 1990-94 i 2001, a drugi od 1995 do 1999. Obydwaj, mimo niewątpliwych walorów boiskowych, byli postrzegani jako osoby mające  - mówiąc kolokwialnie - "lekko nierówno pod sufitem". Wojtuś nie stronił od trunków, powiedzmy, nieco... bogatszych w kalorie, a „Szamo“ słynął z niewyparzonej gęby.

Obydwaj doczekali się swoich biografii, które powstały dzięki Krzysztofowi Stanowskiemu. W 2003 roku na rynku ukazała się książka pt. „Kowal - prawdziwa historia“, a w 2014 „Szamo - wszystko, co wiedziałbyś o piłce nożnej, gdyby cię nie oszukiwano“. Obie oczywiście przeczytałem i znajdują się w moim archiwum.

Charakterystyczna sprawa, że zarówno Kowalczyk jak i Szamotulski ostro, wręcz po chamsku, przejechali się po pewnych bardzo znanych trenerach. „Szamo“ ograniczył się właściwie tylko i wyłącznie do lżenia Stefana Majewskiego, natomiast „Kowal“ nie pozostawił suchej nitki na legendarnym Kazimierzu Górskim oraz na Antonim Piechniczku. Nie czas i nie miejsce, aby z nimi tutaj polemizować, ale piszę to wszystko w konkretnym celu. Otóż obydwaj - choć niezależnie od siebie - poświęcili w swoich biografiach passusy Lucjanowi Brychczemu. Pewnie myślicie, że dostało się mu tak samo jak Górskiemu, Piechniczkowi czy Majewskiemu? Otóż..... absolutnie nie! Spójrzmy.


Wojciech Kowalczyk:

„Praca jako drugi trener Legii to najłatwiejsza fucha pod słońcem. Wystarczy podglądać Lucjana Brychczego i robić dokładnie to samo. Niech Kubicki, Gawara i inni patrzą, notują, uczą się. Jak dla mnie to pana Lucka powinni w klubie zrobić honorowym prezesem, choć wiem, że jemu ta funkcja by nie odpowiadała. On woli przyjść rano, ubrać się w dres, wziąć piłkę, pokopać, poobcować z chłopakami. To jego życie, jego świat. Ale honorowym prezesem i tak bym go zrobił, choćby na siłę. Choćby miał nigdy w praktyce tej funkcji nie pełnić. (Życzenie Kowalczyka spełniło się dopiero w roku 2013 - przyp. Mahdi).

Patrząc na trenera Brychczego, można dojść do wniosku, że to jedna z bardzo niewielu osób, która w Legii nie widzi pieniędzy, ale dom. Nie interesują go zaszczyty, stanowiska, kasa. On kocha piłkę taką szczerą, bezinteresowną, może trochę młodzieńczą miłością.

Treningi z tym człowiekim to sama przyjemność - jak nauka jazdy samochodem z kierowcą rajdowym. Ma się do czynienia z mistrzem w swoim fachu, co straszliwie mobilizuje. To nieprawda, że w naszej piłce nie ma autorytetów. Są, tylko czasem schowane w cieniu. Pan Lucek zawsze miał słabość do technicznych piłkarzy. Wolał oglądać piękne zagrania niż rąbankę. Kiedy Adaś Fedoruk robił zwód, trener kręcił głową z niedowierzaniem, że na takie bzdury się ludzie nabierają, ale przy tym cieszył się - bo jednak miało to w sobie coś z techniki. Cieszył się, widząc w akcji Darka Czykiera, który miał klej w nodze, cieszył się na widok Leszka Pisza.

Zawsze był dobry do „dziadka“, takiej gierki popularnej wśród piłkarzy. Nigdy nie wchodził do środka! Nie dlatego, że miał swoje lata, ale po prostu zawsze podawał celnie. Z kolei gdy uderzał na bramkę, to najlepiej ze wszystkich. Mimo swojego wieku, nawet lepiej niż Piszczyk. Nie tak mocno, ale za to jakże precyzyjnie. Na te jego uderzenia można było tylko patrzeć, bo nikt z nas nie miał szans nauczyć się od pana Lucka czegokolwiek. To inny poziom, inny wymiar piłki. I żywy dowód na to, że pewnych umiejętności się nie zapomina. Czasami na treningach, jeszcze w tej starszej Legii, nie było parzystej liczby piłkarzy. Wtedy marzeniem było trafienie do pary właśnie z trenerem Brychczym, bo kiedy wymieniało się podania, piłka trafiała pod samą nogę. Natomiast gdy przyszło do ćwiczenia z Ratajem (Krzysztof Ratajczyk - przyp. Mahdi), to się można było zmęczyć - jak Krzysiu kopnie z lewusa, to czasami trzeba nieźle się nabiegać.

Po moim powrocie do Legii, kiedy jeszcze nie jeździłem na mecze, trenowałem w wąskim gronie właśnie z panem Luckiem. To najlepszy trening, jaki piłkarz może sobie wymarzyć.

- No to co, panowie? Piłeczki weźmiemy, rozgrzeweczka i gramy - zarządzał.

Cieszyłem się, widząc go chętnego do pracy. Wcześniej dochodziły do mnie wieści, że ktoś na niego napadł, że w szpitalu leżał. Ale gdzie tam, trenera Brychczego nic nie złamie. On przeżyje nas wszystkich.

Aha. I jak kiedyś gdzieś przeczytam znowu wypowiedź jakiegoś działacza, że w klubie nie ma trenera od bramkarzy, to niech on się lepiej puknie w ten pusty łeb i na przyszłość nie zapomina o najlepszym człowieku w tym fachu. Bo jak ktoś się nauczy bronić strzały pana Lucka, to go nikt nie zaskoczy. Za jego czasów problem bramkarzy nie istniał.“


Grzegorz Szamotulski:

„Najbardziej wszystkim w Legii podpadł Dariusz Kubicki. Przyjechał z Anglii i chciał na dzień dobry pokazać co to nie on. Wszystko byłoby w porządku, trener z twardą ręką pewnie był nam potrzebny i pewnie wszyscy bez szemrania zaakceptowaliby wprowadzoną dyscyplinę. Niestety, Kubicki przedobrzył. Nie szanował nikogo. Naprawdę nikogo. Nie szanował nawet Lucjana Brychczego.

„Kici“ to fantastyczna postać, żywa legenda. To on podpowiedział, by w sezonie 1996/97 wziąć mnie do gry, mimo że już byłem odpalony do Polonii Warszawa. Cenił mnie dzięki naszym wspólnym treningom. Chociaż, tak szczerze, to nie bardzo miał ku temu powody, bo treningi ograniczały się do tego, że strzelał mi gola za golem, kiedy chciał i jak chciał. Ustawiał piłkę i mówił:
- Pierwsza dla ciebie.
I bum - we mnie. Soczyste, czyściutkie uderzenie.
- Druga, żebyś wiedział, że bronisz.
I bum - do złapania.
- Trzecia dla mnie.
I wtedy już piłka lądowała w samych „widłach“ absolutnie niemożliwa do obrony.
- Nie ma cię - śmiał się Brychczy. - Czwarta też dla mnie.
Znowu oddawał taki strzał, że mogłem tylko zapłakać.
- Ciągle cię nie ma - ironizował. - A teraz dla ciebie...

Kiedyś podczas jednego z takich treningów Artur Boruc nie wytrzymał, zdjął rękawice, cisnął nimi o ziemię i syknął:
- Idź pan w chuj, panie Lucjanie!

Brychczy to niebywały technik, żongluje dwiema nogami, praktycznie nie odrywając stóp od podłoża. Uderza tak, że piłka spada w ostatniej chwili, tuż pod poprzeczkę. Potrafi zrobić wszystko. Kiedyś na Legii wychodziło się z tunelu prosto na chorągiewke narożną. Tam dwóch chłopaków z zespołu urządziło sobie konkurs wkręcania piłki do bramki, z rogu. Pierwszy się napina - nie trafił. Drugi skoncentrowany - nie trafił. W tym momencie z tunelu wyłonił się pan Lucjan i nie zdając sobie sprawy, że trwa jakaś rywalizacja, po prostu podbiegł i od niechcenia kopnął ustawioną w narożniku piłkę, prosto do siatki. Zawody zakończone.

Kubicki był jedyną osobą w Legii, która odnosiła się do Brychczego bez należnego szacunku. Wyrzucił jego rzeczy z szatni trenerskiej, bo uznał, że potrzebuje więcej miejsca na swoje szpargały.

„Kici“ dyskretnie sie odgryzał.

Podczas zgrupowania wszyscy ustawili się do rozłożonego na świeżym powietrzu stołu szwedzkiego. Brychczy już prawie doczekał się na swoją kolej, gdy nagle przyszedł Kubicki i bez słowa wepchnął się przed niego, na dodatek lekko go odpychając.
- Spierdalaj! - powiedział Brychczy, jednocześnie zakrywając usta, by można było pomyśleć, że to głos kogoś innego.
„Kuba“ nie dał się zwieść.
- To było do mnie? - odwrócił się i zapytał ostrym tonem.
Obok leniwie przechadzał się kot.
- Nie, do tego kota - odparł pan Lucjan.

***

Brychczy zupelnie nie zachowywał się jak człowiek świadomy, ile znaczy dla klubu. Lubiłem i lubię z nim rozmawiać. Czasami narzeka na dzisiejsze „ręczniki“, czyli bramkarzy, którym nie ma sensu strzelać na treningach, bo i tak niczego nie złapią (tak, jakbym ja mu kiedyś cokolwiek złapał).

Jednego dnia siedzieliśmy w małym pokoiku. Panu Luckowi zapaliły się iskierki w oczach, bo oto ktoś przyniósł jego ulubiony koniak.
- Tak, jednego, malutkiego - powiedział cichutko, jakby się pytał o zgodę.
Zdawało mi się, że jest przestraszony tak bardzo, jak boi się uczeń, który w szkolnej toalecie pali pierwszego papierosa.

Nagle ktoś zapukał do drzwi.
- O Jezu, Jezu! - Brychczy aż podskoczył i zaczął pospiesznie chować nalewkę. - Jeszcze ktoś zobaczy.
- Pan się boi? Pan? Legenda? - zapytałem.
- Jeszcze ktoś zobaczy...
- Panie Lucku, panu to oni mogą naskoczyć! Ja to załatwię!
Znowu pukanie.
- Kto tam? - zapytałem.
Za drzwiami stał jakiś młody chłopak.
- Zmiataj, siedzę z panem Luckiem, on nie ma czasu.
- Nie trzeba było, jeszcze ktoś zobaczy, lepiej nie - kontynuował po chwili, wciąż zmieszany Brychczy.
- Panie Lucku, pan tu może wszystko, a boi się pan jakiegoś pokemona, który zapukał?

Ale on taki jest. W Legii od 1954 roku, 182 gole strzelone w lidze. Ciągle jednak cichy i skromny.“


Po laurkach wystawionych przez dwóch tak niepokornych graczy jak Kowalczyk i Szamotulski, którzy nie uznawali żadnych autorytetów - można by właściwie zakończyć ten artykuł. Ale przecież muszę dokładnie i ze szczegółami opowiedzieć, kim w historii Legii Warszawa i polskiego futbolu był i jest Lucjan Brychczy.

A jest kimś absolutnie wyjątkowym.

Tytanem, ikoną, legendą, postacią pomnikową, mistrzem!



ŚLĄZAK

Lucjan Brychczy przyszedł na świat 13 czerwca 1934 roku w Nowym Bytomiu (który dziś jest dzielnicą Rudy Śląskiej). Jego ojciec, Stanisław, był uczestnikiem Powstań Śląskich (1919-21) i walczył o polski Śląsk. Matka, Maria, z domu Czupała, zajmowała się domem. Przed wojną tata Lucjana pracował w urzędzie gminy w Nowym Bytomiu. Kiedy przyszły reprezentant Polski miał pięć lat - wybuchła II Wojna Światowa. Ojciec poszedł na front i nie wiadomo było, co się z nim stało. Jedni twierdzili, że zginął, inni informowali, że przedostał się do Rumunii i zaciągnął do armii Andersa. W każdym razie pięciolatek został bez taty. Matka poszła do pracy i ciężko harowała w hucie (dzisiejsza „Huta Pokój“), aby wyżywić liczną rodzinę. Wszyscy starali się jej pomóc, a zatem najstarszy brat Lucjana, Mieczysław, a także drugi brat Tadeusz, siostra Helena i mały Lucek także. Wkrótce Niemcy wyrzucili rodzinę Brychczy z pięknego, czteropokojowego mieszkania, przydzielając jej jeden (!) pokój w zbudowanym z czerwonej cegły gmaszysku, po śląsku zwanym „familokiem“. Lucjan zapamiętał, że na każdym z tych familoków była namalowana białą farbą bramka. To tam rozpoczął doskonalenie swojej techniki, która potem zaprowadziła go na sam szczyt.

Tuż przed zakończeniem wojny rodzina przeżyła tragedię; Niemcy wcielili do Wehrmachtu Mieczysława, najstarszego z rodzeństwa, który zginął we Francji cztery miesiące przed wyzwoleniem... Na szczęście w roku 1946 powrócił z frontu ojciec. Wojna się skończyła, a nowa, ludowa już władza, oddała rodzinie lokal przy ulicy Kościuszki, w którym mieszkali przed wojną.

Młody Lucjan Brychczy zaczął zapamiętale kopać futbolówkę już w trakcie okupacji i jest to jedno z jego niewielu dobrych wspomnień z tamtego okresu. O prawdziwej piłce mógł tylko pomarzyć, o butach do gry - również... Kopało się zwykle tzw. „szmaciankę“ albo futbolówkę ulepioną z lanej gumy, która przypominała piłkę do tenisa...

Okazało się jednak, że jeżeli ktoś spędza na podwórku setki godzin, a futbol jest jego pasją, sprzęt nie ma znaczenia. Brychczy zawsze był jednym z najniższych chłopaków i musiał nadrabiać ten mankament doskonałą techniką i umiejętnym „kombinowaniem“, sprytem na boisku. Z łatwością uczył się nowych zwodów, sztuczek technicznych i żonglerki. Co ciekawe, gdy miał 11 lat zapisał się do sekcji bokserskiej klubu Pogoń Nowy Bytom. Mimo, że niski, był niezwykle sprawny, sprytny i szybki. Oraz roznosiła go energia! Jednak ojciec zabronił mu uprawiania boksu, zatem jedynym wyborem była piłka nożna! Rozpoczął treningi jako trampkarz tej samej Pogoni Nowy Bytom i od razu zrobił wielkie wrażenie na trenerach i kolegach. Był tak dobry, że po kilku spotkaniach zaczął grać w drużynie juniorów, czyli z chłopakami o kilka lat starszymi

Przygoda z Pogonią Nowy Bytom zakończyła się w roku 1948, gdy ojciec Lucjana został przeniesiony do Gliwic i skierowany do pracy w Wojskowych Zakładach Mechanicznych w Łabędach. Obecnie jest to dzielnica Gliwic, wtedy samodzielne miasto. Początkowo Brychczy był załamany, że musiał opuścić Nowy Bytom i drużynę, w której świetnie się czuł. Jednak wkrótce poznał nowych kolegów, którzy namówili go, aby zapisał się do klubu ŁTS Łabędy. W roku 1948 został formalnie członkiem Łabędzkiego Towarzystwa Sportowego. Drużyna piłkarska grała w śląskiej A-klasie i była jedną z silniejszych w regionie. Po kilkunastu treningach i kilku meczach rozegranych w drużynie juniorów trener Karol Dziwisz, przedwojenny reprezentant Polski, który grał w barwach Ruchu u boku samego Wilimowskiego, zdecydował, że Brychczy zadebiutuje wśród seniorów!

Młody piłkarz szybko został lokalną gwiazdką. Co ciekawe, jego boiskowe wyczyny bardzo interesowały matkę, która przychodziła na mecze, ojciec natomiast piłki nie lubił. W roku 1951 przyszedł też czas na miłość! 17-letni Lucjan poznał 14-letnią Małgosię. Zaczęli się spotykać i po kilku latach wzięli ślub. Są ze sobą do dzisiaj! Równocześnie Brychczy przeniósł się z liceum ogólnokształcącego do technikum zawodowego. Nauczyciele byli tam mniej wymagający, poza tym połowę czasu przeznaczonego na zajęcia zajmowały tzw. praktyki. Po zakończeniu nauki w technikum Lucjan rozpoczął normalną pracę. Został zatrudniony w zakładach mechanicznych jako dyspozytor. Rano chodził do pracy, po południu na trening. O wolnych sobotach nikomu się wtedy nie śniło, więc jak jechali na mecz, to po sobotniej szychcie! W zespole mieli też górników, którzy pracowali w niedziele i często dopiero po robocie szli z kopalni prosto na mecz... Czy ktoś może sobie to dzisiaj wyobrazić?!

W roku 1952 działacze Ruchu Chorzów popełnili największy błąd w historii ich klubu. Najpierw zaprosili Brychczego na trening, ale kiedy przyszedł, magazynier rzucił mu z lekceważeniem tenisówki, które były dla niego o kilka numerów za duże. Nawet nie zapytał, jaki ma rozmiar! I Lucjan męczył się na treningu w za dużym obuwiu, w którym oczywiście nie mógł nic pokazać... Obrażony i rozżalony przyrzekł sobie, że jego noga w tym klubie więcej nie postanie! A tak bardzo chciał grać z Cieślikiem i Alszerem!

Na duchu podtrzymywał go trener Karol Dziwisz, wciąż przekonując, że zrobi wielką karierę. Będąc równocześnie trenerem reprezentacji Śląska, powołał 18-latka na mecz z drużyną Katowic. Było to dla Brychczego wielkie wyróżnienie, wszak brylowali tam gracze Ruchu (wtedy zwanego Unia) Chorzów czy Polonii Bytom. Poznał więc takie asy jak bramkarz Szymkowiak, Cieślik, Alszer czy „PingolWyrobek. Mecz Śląsk-Katowice odbył się w Chorzowie, przy okazji finiszu jednego z etapów Wyścigu Pokoju. Kibice, w oczekiwaniu na kolarzy, obejrzeli zwycięstwo Śląska 3-2 i dwa gole Lucjana Brychczego!

Tamten mecz otworzył mu drzwi na prawdziwe salony! Wkrótce powołano go do kadry województwa, która 13 września 1953 roku rozegrała mecz z kadrą „B“ Polski. Padł remis 3-3, a Brychczy znów strzelił dwie bramki i zaskoczył wszystkich efektowną grą, doskonałymi podaniami, perfekcyjnym dryblingiem. Miał 19 lat! Trener kadry B, Michał Matyas, był tak oczarowany grą Lucjana, że natychmiast dołączył go do swojej drużyny. A - przypomnijmy - występował w klubie, który na co dzień grał w A-klasie, czyli na czwartym poziomie rozgrywkowym! Brychczy zameldował się na zgrupowaniu w Bytomiu, a potem wraz z nowymi kolegami po raz pierwszy znalazł się w Warszawie! Zakwaterowano go w Hotelu Polonia, gdzie mieszkał jak sam mówi „w luksusie“ jakiego wcześniej nie doświadczył. Miał duży pokój z widokiem na wznoszony właśnie Pałac Kultury i Nauki. Widział, jak zrównane przez hitlerowców miasto odradza się z popiołów i zgliszcz.

Na zakończenie zgrupowania zagrał po raz pierwszy na stadionie Wojska Polskiego przed warszawską publicznością. Kadra „B“ zremisowała bezbramkowo z reprezentacją Tirany, lecz gra Brychczego tak się spodobała węgierskiemu trenerowi Jánosowi Steinerowi, że zaproponował mu przenosiny do Legii! On jednak wcale się do tego nie kwapił. Dobrze mu było w Łabędach, a blokadę powodowało to, co spotkało go w Ruchu. Z drugiej strony zdawał sobie sprawę, że aby wypłynąć na szersze wody, po prostu musi zmienić klub na lepszy. Zaczęły się o niego starać Zagłebie (wtedy Stal) Sosnowiec oraz Piast (też formalnie Stal) Gliwice. Ten ostatni klub zrobił największe wrażenie na matce, ponieważ jego szefowie przyszli do ich mieszkania w towarzystwie... proboszcza, który przedstawił się jako opiekun duchowy zawodników z Gliwic. Wobec tak szacownego gościa matka namówiła Lucka, aby się zgodził. I późną jesienią 1953 roku został zawodnikiem III-ligowego Piasta (Stali) Gliwice. Postawił tylko warunek, aby razem z nim mógł przejść do tego klubu również brat, Tadeusz, który w Łabędach był bramkarzem. Działacze zgodzili się na to. Marzyli o awansie do II ligi, ale okazało się to poza zasięgiem piłkarzy.

Dla Brychczego gra w Piaście to zaledwie półroczny epizod. W gazetach podano, że zgłosił się „na ochotnika“ do odbycia służby wojskowej w Legii. Nie była to prawda! Do Wojskowej Komendy Uzupełnień w Gliwicach przyjechał niejaki major Przylipiak i przywiózł Brychczemu „bilet“ do wojska, chociaż jego rocznik szedł „w kamasze“ dopiero pół roku później!

Major wyjaśnił mu rzeczowo: „Trener Steiner chce zbudować silną drużynę piłkarską na wzór Honvédu Budapeszt. Po tym, co pokazałeś w meczu kadry „B“ z Tiraną, widzi dla ciebie miejsce w tej drużynie. Skala twojego talentu każe sądzić, że w Legii możesz zrobić ogromną karierę. Nic nie tracisz. Spróbuj“.

Brychczy - z duszą na ramieniu - wsiadł w pociąg do Warszawy i na przełomie lipca/sierpnia 1954 roku zgłosił się do wskazanej jednostki.

Czy mógł przypuszczać, że spędzi w stolicy następne... 62 lata?!



WARSZAWA I REPREZENTACJA

Nasz bohater został zakwaterowany w sportowych koszarach dla zawodników odbywających służbę wojskową w Legii. Po kilku dniach przeżył szok - oto słynny trener Ryszard Koncewicz, zwany „Fają“, przysłał mu powołanie do pierwszej reprezentacji Polski! Lucek spakował więc torbę i udał się na zgrupowanie, które odbywało się w Lądku Zdroju. 8 sierpnia 1954 roku kadra rozgrywała towarzyski mecz z Bułgarią na Stadionie Wojska Polskiego w Warszawie. W pierwszym składzie były m.in. takie asy jak Tomasz Stefaniszyn w bramce, Roman Korynt, Czesław Suszczyk, Kazimierz Trampisz, Gerard Cieślik czy debiutujący właśnie Leszek Jezierski. Brychczy usiadł na ławce rezerwowych. Do przerwy Polska przegrywała 0-2. 10 minut po zmianie stron na boisko wprowadzony został nasz bohater zastępując innego debiutanta, Józefa Kokota. Młody napastnik swoimi akcjami rozruszał niemrawy polski atak i udało się doprowadzić do wyrównania! Obydwie bramki strzelił znajomy Lucka z reprezentacji Śląska, Kazimierz Trampisz.

Tym samym Brychczy - choć już formalnie gracz Legii - zadebiutował w reprezentacji Polski wcześniej niż w lidze!

Przy okazji chciałbym też wspomnieć o pułapkach, które co rusz czekają na historyków badających dzieje piłki nożnej. Otóż Lucjan Brychczy w swoim wywiadzie-rzece udzielonym Bołbie i Kalinowskiemu kilkukrotnie stwierdza, że powołał go do kadry Ryszard Koncewicz. Dodaje również, że w przerwie meczu słynny „Faja“ zagadywał do niego i przygotowywał psychicznie do wejścia na murawę. Wszystko pięknie, tyle że według wszelkiej dostępnej dokumentacji Ryszard Koncewicz... nie był już wtedy trenerem reprezentacji! Ostatni raz poprowadził kadrę 29 listopada 1953 roku! Potem co prawda kilkukrotnie wracał na najważniejeze stanowisko trenerskie w Polsce, ale akurat 8 sierpnia 1954 w meczu z Bułgarami funkcję selekcjonerów spełniali Węgier Andor Hajdú (jeden, jedyny raz!) i Edward (Ewald) Cebula!

Jest to fakt potwierdzony m.in. w 14 tomie „Encyklopedii Piłkarskiej Fuji - Bialo-Czerwoni“. Znalazł się tam obszerny opis (strony 61-63) całej sytuacji związanej z zatrudnieniem Hajdú. Potwierdzenie faktu prowadzenia w tym dniu kadry przez Hajdú i Cebulę znajdujemy również w monografii Andrzeja GowarzewskiegoBiało-czerwoni 1921-2001" strona 81, oraz na oficjalnym portalu PZPN „Łączy nas piłka“. Dodatkowo potwierdza ten fakt ceniona przez statystyków strona 11v11.com:

Hajdú i Cebula w roli selekcjonerów - link, strona 11v11.com

Pan Lucjan musiał się więc tutaj pomylić, choć dla mnie jest to nieco dziwne, gdyż przecież debiuty zawsze pamięta się najbardziej.... Ale trudno nie wierzyć i wątpić w dokumentację...



CWKS, CZYLI LEGIA WARSZAWA DWA RAZY Z DUBLETEM

Miesiąc i cztery dni po debiucie w reprezentacji, przyszedł debiut w drużynie, która zwała się wówczas (od 1949 roku) CWKS, czyli Centralny Wojskowy Klub Sportowy. 12 września 1954 CWKS uległ na wyjeździe ekipie Ruchu (wtedy Unii) Chorzów 0-1. Nie była to jeszcze mocna drużyna. Składała się ona z zawodników powoływanych do wojska, nie bardzo identyfikujących się z Legią. Chcieli oni w miarę bezkolizyjnie „odbębnić“ zaczczytną służbę i wrócić w rodzinne strony. Trener Steiner był bezlitosny i pozbywał się kolejnych graczy. W roku 1954 obowiązywał jeszcze system wiosna-jesień i Legia dopiero w przedostatniej kolejce zapewniła sobie utrzymanie, wygrywając na wyjeździe z Cracovią! W 11 zespołowej lidze (Wawel Kraków wycofał się i nie rozegrał żadnego meczu) drużyna z Warszawy zajęła dopiero 7 miejsce. Brychczy - niedawny trzecioligowiec - rozegrał 8 spotkań i zdobył 3 bramki. Pierwszą uzyskał 24 października 1954 na stadionie Polonii Bydgoszcz.


Powyżej: Jedne z pierwszych zdjęć Lucjana Brychczego po przejściu do Legii.

Węgierski trener legionistów, János Steiner, jest odpowiedzialny za przydomek Brychczego, „Kici“. Mówiący dziwną mieszaniną węgierskiego, niemieckiego i polskiego Madziar, wołał na Lucjana „Kicsi“, co po węgiersku znaczy „Mały“. I tak zostało do dziś!

Po beznadziejnym sezonie 1954 Steiner wyrzucił z zespołu dziesięciu piłkarzy i w roku 1955 Legia wywalczyła tytuł mistrza Polski! Brychczy zagrał we wszystkich 22 meczach strzelając 13 goli. Dodatkowo CWKS sięgnął po Puchar Polski wygrywając w finale z Lechią Gdańsk aż 5-0! Steiner ustawiał Brychczego wyjściowo na pozycji prawego łącznika ataku, ale dawał mu wolną rękę w podejmowaniu boiskowych decyzji. Był takim wolnym elektronem i w tej roli sprawdzał się fenomenalnie.


3 lipca 1955 r. Pierwsza wielka Legia, akurat bez ukaranego Ernesta Pola. Przed domowym meczem z Garbarnią Kraków (5-0). Od lewej stoją: Zygmunt Pieda, Edward Szymkowiak, Henryk Kempny, Edward Zieliński, Longin Janeczek, Horst Mahseli, Jerzy Woźniak, Edmund Kowal, Marceli Strzykalski, Andrzej Cehelik, Lucjan Brychczy.

Po zdobyciu dubletu w 1955 János Steiner nie potrafił się dogadać z władzami klubu co do swojej nowej pensji i odszedł. Zastąpił go Ryszard Koncewicz, który w roku 1956 powtórzył sukces poprzednika! CWKS znów z mistrzostwem i Pucharem Polski! Niestety, po zakończeniu tego sezonu odeszli z Legii najlepsi piłkarze: bramkarz Edward Szymkowiak i napastnicy Ernest Pol oraz Edmund „Epi“ Kowal. Dodatkowo pożegano Czesława Ciupę i Andrzeja Cehelika.
 


LEGIA WARSZAWA

W roku 1957 na fali popaździernikowej odwilży pozwolono przyjmować klubom tradycyjne nazwy. CWKS stał się na powrót WKS Legia Warszawa! Poważnie ograniczono możliwości klubu w bezkarnym powoływaniu do służby wojskowej każdego wyróżniajacego się zawodnika w Polsce. I Legia - prawdę mówiąc - popadła w lekką przeciętność. Jednak najważniejszy bój wygrała! Udało jej się zatrzymać w Warszawie Brychczego, który nie wiązał swojej przyszłości ze stolicą. Chciał wracać na swój Śląsk. Tym bardziej, że miał tam żonę z malutką córeczką. Jego małżonka, Małgosia, marzyła tylko o tym, aby Lucek jak najszybciej skończył służbę wojskową i dołączył do niej i Lidzi. Górnik Zabrze oferował konkretny kopalniany „etat“, mieszkanie, pieniądze, talony, itd. Legia jednak nie dawała za wygraną. Zaoferowała Brychczemu oficerskie szlify (awans na porucznika, co wiązało się z dużą pensją) oraz mieszkanie. Ojciec piłkarza, który był dumny iż syn - tak jak on - został zawodowym wojskowym, podjął się przekonać żonę Lucka by opuściła Śląsk i dołączyła do męża. Udało się! Jak Małgosia zobaczyła ich nowe gniazdko - dwa piękne pokoje z kuchnią, zgodziła się na wszystko. I tym sposobem "Kici" został w Warszawie na... zawsze!

Zanim jednak do tego doszło, reprezentacja Polski rozegrała jedno z najlepszych spotkań w swojej historii. 20 października 1957 w Chorzowie, na Stadionie Śląskim w obecności ponad 100 000 kibiców, pokonała 2-1 ZSRR w meczu eliminacji mistrzostw świata’58! Dziś pamięta się tylko zdobywcę dwóch goli dla Polski, Gerarda Cieślika, a zapomina o tym, kto te dwie bramki wypracował. Był to Lucjan Brychczy! Od niego rozpoczęła się akcja, która przyniosła prowadzenie, a pięć minut po przerwie dośrodkował z prawej strony mięciutko wprost na głowę snajpera z Chorzowa!


Powyżej: Bilet wstępu na słynny mecz i typowa gazetowa pomyłka w poprawnym zapisie nazwiska naszego bohatera!

Mimo że Brychczy był uznawany za jednego z najlepszych graczy nie tylko w Polsce, ale i w Europie, nie przekładało się to na sukcesy klubu. Trudno bowiem uznać za taki wicemistrzostwo Polski z 1960-tego roku...


Legia Warszawa, rok 1959, stoją od lewej: Wojciech Pędziach, Edmund Zientara, Jerzy Woźniak, Henryk Grzybowski, Marceli Strzykalski, Stanisław Fołtyn, trener Stjepan Bobek; klęczą od lewej: Jan Boguszewski, Lucjan Brychczy, Zygmunt Gadecki, Marian Nowara, Helmut Nowak.

Dopiero w sezonie 1963/64 Legia wywalczyła Puchar Polski i była to zapowiedż nadejścia lepszych czasów. Tuż po zakończneniu sezonu 1965/66 (zaledwie 6. miejsce w lidze) opiekę nad Legią powierzono Jaroslavovi Vejvodzie, cenionemu trenerowi z Czechosławacji. Co ciekawe, do rozegrania pozostał  jeszcze finał Pucharu Polski, który - nietypowo - odbył się dopiero 15 sierpnia 1966. Po zaciętej walce (dogrywka!) Legia pokonała odwiecznego rywala, zabrzańskiego Górnika 2-1. 32-letni Brychczy zdobył pierwszego gola. I mógł po raz czwarty w karierze wzniesć Puchar Polski.


Zdobywcy Pucharu Polski AD 1966. Od lewej stoją: Od lewej stoją: Henryk Grzybowski, Henryk Apostel, Jerzy Woźniak, Ryszard Skurzyński, Wiesław Korzeniowski, Antoni Mahseli, Jacek Gmoch, Kazimierz Frąckiewicz, Bernard Blaut, Władysław Grotyński i Lucjan Brychczy.


W połowie lat 50-tych koledzy z Legii, później wielcy rywale! Ernest Pol (Górnik Zabrze) wita się z Lucjanem Brychczym (Legia Warszawa). Dwóch najlepszych snajperów w historii polskiej ekstraklasy! Pol zdobył 186 bramek, Brychczy - 182.

Sezon 1966/67 rozpoczęła Legia z dwoma nowymi zawodnikami, którzy wkrótce zostali najlepszymi na swoich pozycjach nie tylko w Polsce, ale i na świecie! Byli to fenomenalny lewoskrzydłowy Robert Gadocha i niezrównany rozgrywający, Kazimierz Deyna. Pierwszy miał 20 lat, drugi niespełna 19....

Tymczasem Lucjan Brychczy, gdy zobaczył jak wyglądają metody treningowe Vejvody, postawił sprawę jasno: „Jestem za stary, nie wytrzymam tych obciążeń. Kończę karierę!“ Jednak trener znalazł argumenty, którymi przekonał "Kiciego", że jest on drużynie niezbędny. Wokół niego chciał zbudować drużynę, od niego młodzi, utalentowani zawodnicy, tacy jak Gadocha i Deyna mieli się uczyć. Brychczy się zawziął i posłuchał szkoleniowca. Trenował jak nigdy i na efekty nie trzeba było długo czekać. Co prawda w sezonie 1966/67 drużyna zakończyła rozgrywki zaledwie na 4. pozycji, ale już rok później była wicemistrzem. Wreszcie w sezonie 1968/69, po trzynastu latach przerwy, zdobyła mistrzostwo Polski! Brychczy rozegrał 25 spotkań i strzelił 6 goli.

W kolejnym sezonie (1969/70) Legia znów sięgnęła po tytuł mistrzowski, a na dodatek w Pucharze Mistrzów dotarła aż do półfinału! Dopiero słynny Feyenoord okazał sie lepszy! "Kici" został więc mistrzem kraju po raz czwarty i w wieku 36 lat osiągnął również wspaniały sukces w rozgrywkach europejskich! W ćwierćfinałowych meczach z Galatasaray Stambuł (1-1, 2-0) rozegranych w marcu 1970 Brychczy zdobył wszystkie trzy gole!


Od lewej: Janusz Żmijewski, Lucjan Brychczy i Wiesław Korzeniowski.


Wielka Legia, sezon 1969/70. Od lewej stoją: Władysław Stachurski, Bernard Blaut, Andrzej Zygmunt, Feliks Niedziółka, Władysław Grotyński, Antoni Trzaskowski. Dolny rząd od lewej: Janusz Żmijewski, Kazimierz Deyna, Lucjan Brychczy, Robert Gadocha i Zygfryd Blaut.

Jednak to nie koniec. Co prawda w sezonie 1970/71 grał bardzo rzadko, ale przyczynił się do wicemistrzostwa. Sezon 1971/72 okazał się ostatnim...

8 września 1971 roku Lucjan Brychczy zdobył swojego ostatniego gola w lidze, w wyjazdowym meczu przeciwko Gwardii Warszawa (1-0).

21 listopada 1971 po raz ostatni założył koszulkę z „L-ką“ w meczu ligowym... Legia przegrała na wyjeździe z Zagłębiem Wałbrzych 0-1.

12 marca 1972 Brychczy po raz ostatni zagrał dla Legii w oficjalnym meczu. We Wrocławiu Warszawiacy pokonali Śląsk Wrocław 2-1 (był to pierwszy mecz ćwierćfinałowy Pucharu Polski).

Taki był koniec legendy w roli zawodnika. Warto zaprezentować w tym miejscu statystyki Lucjana Brychczego (tylko Legia Warszawa i reprezentacja).


Debiut: 12/09/1954 (Liga) (miał tego dnia 20 lat i 91 dni)

Ostatni mecz ligowy: 21/11/1971 (miał 37 lat i 161 dni)

Pierwszy i ostatni wystep w lidze dzieliło dokładnie 17 lat i 70 dni.

Ostatni mecz we wszystkich oficjalnych rozgrywkach: 12/03/1972 (Puchar Polski)
(miał 37 lat i 274 dni)


Lucjana Brychczego żegna legendarny Wacław Kuchar. W głębi Kazimierz Deyna.


Mecze/gole:

Liga: 368/182

Puchar Polski: 47/35

Europejskie puchary: 31/8

Puchar Intertoto: 6/0

Razem: 452/225


Pierwszą bramkę zdobył: 24/10/1954 (miał 20 lat i 133 dni) vs Polonia Bydgoszcz.

Ostatnią bramkę zdobył: 08/09/1971 (miał 37 lat i 88 dni) vs Gwardia Warszawa.


Sukcesy:

Mistrzostwo Polski:
1955, 1956, 1969, 1970

Puchar Polski:
1955, 1956, 1964, 1966

Półfinał Pucharu Europy:
1970


Reprezentacja Polski: 58 występów / 18 goli


Debiut: 08/08/1954 vs Bułgaria (miał 20 lat i 56 dni)

Ostatni mecz: 27/08/1969 vs Norwegia (miał 35 lat i 75 dni)

Pierwszy i ostatni wystep dzieliło dokładnie 15 lat i 19 dni.

Pierwszy gol: 26/06/1955 vs Bułgaria (w czwartym występie)

Ostatni gol: 27/08/1969 vs Norwegia (w ostatnim, 58 występie)


Niewiarygodna kariera!


Mało kto wie, że jeszcze w roku 1976 prowadzący Legię Andrzej Strejlau namawiał Brychczego na wznowienie kariery i pojawianie się na placu gry w końcówkach spotkań. 42-letni "Kici" na treningach nie odstawał w żaden sposób od ówczesnych ligowców!

Warto również wspomnieć, że w lutym 1977 Legia udała się na tournee po Indonezji i Lucjan Brychczy wystapił tam w spotkaniu na wyspie Bali przeciwko drużynie PSiS! Kilka goli padło po jego pięknych podaniach!
 


TRENER

Czy ktoś mógł przypuszczać, że po oficjalnym zawieszeniu butów na kołku (1972) i niemal 18-letniej karierze piłkarskiej w Legii, Brychczy pozostanie w tym klubie kolejne... 45 lat?! Aż do dzisiaj! To absolutny ewenement w skali światowej!

Już w sezonie 1971/72 był grającym asystentem trenera Tadeusza Chruścińskiego. 12 marca 1972 roku zagrał po raz ostatni dla Legii w meczu Pucharu Polski, a 14 maja 1972 poprowadził Legię jako.... pierwszy trener! Stało się tak dlatego, że wyniki zespołu były niezbyt zadowalające i Chruścińskiemu podziękowano za pracę. Brychczy jako główny trener spisał się całkiem przyzwoicie; zespół ukończył ligę na 3. miejscu oraz znalazł się w finale Pucharu Polski, gdzie po pamiętnym, genialnym meczu w wykonaniu Włodzimierza Lubańskiego przegrał 2-5.

To właśnie wtedy zawodnicy z którymi "Kici" grał (Deyna, Blaut, Gadocha, Ćmikiewicz, Stachurski, Pieszko czy Trzaskowski) ustalili, że nie wypada do byłego kolegi z boiska zwracać sie per „ty“ i zaczęli nazywać go „Mistrzem“. Tak pozostało do dziś! Dla wszystkich piłkarzy, trenerów i działaczy w klubie, trener Brychczy to MISTRZ. Familiarne „Kici“ zarezerwowane jest dla naprawdę nielicznych.

Sezon 1972/73 przyniósł Brychczemu pierwszy duży sukces w karierze szkoleniowej. Drużyna zdobyła Puchar Polski, po finałowym zwycięstwie (remis i konkurs rzutów karnych) z Polonią Bytom. Jednak w lidze było zaledwie 8. miejsce i włodarze klubu uznali, że potrzebna jest zmiana na stanowisku pierwszego trenera. "Kici" poprowadził zespół jeszcze w trzech spotkaniach letniego pucharu Intertoto, a później zespół objął.... Jaroslav Vejvoda! Liczono, że powrót cenionego trenera sprawi, iż Legia znów zacznie wygrywać w kraju i liczyć się za granicą. Brychczy mianowany został jego aystentem. Niestety, okazało się, że powtórzenie niedawnych sukcesów nie jest już możliwe. Odchodzili z klubu zawodnicy, którzy stanowili o jego sile na przełomie lat 60-tych i 70-tych, a w ich miejsce pozyskiwano znacznie słabszych. Dwuletnia kadencja Vejvody nie przyniosła żadnego trofeum, podobnie jak czteroletnia Andrzeja Strejlaua (1975-79). Brychczy był nadal asystentem. Latem 1979 roku znów został przesunięty na stanowisko głównego trenera. I drużyna pod jego wodzą odniosła pierwszy sukces od siedmiu lat! Po wspaniałym finałowym meczu z Lechem Poznań (09/05/1980, 5-0) zdobyła Puchar Polski. A ligę ukończyła na 3. miejscu!

Jednak początek kolejnego sezonu nie był zbyt dobry i Brychczego zastąpił Ignacy Ordon. "Kici" postanowił trochę odpocząć od stresu związanego z pracą z seniorami i w latach 1981-83 był w Legii trenerem młodzieży. W latach 1983-84 pomagał też Waldemarowi Obrębskiemu w reprezentacji olimpijskiej, a w połowie 1985 roku nowy trener Legii, Jerzy Engel, zaproponował mu pracę w charakterze swojego asystenta.

Trener Brychczy najlepiej się czuje będąc nieco w cieniu. Nigdy nie miał ochoty wykłócać się z zarządem, walczyć o sprawy zespołu; miał zbyt ugodowy charakter i lubił święty spokój. On woli przebrać się w dres, wziąć piłkę i uczyć kolejne pokolenia piłkarzy jak się gra w futbol. Oczywiście zgadzał się prowadzić drużynę w charakterze tymczasowego „strażaka“, gdy szukano akurat nowego trenera (1987, 1990, 1998, 1999, 2004), ale nie miał już ambicji, by być tym „pierwszym“.


Lucjan Brychczy (po lewej) jako aystent byłego kolegi z boiska, Władysława Stachurskiego (z prawej).


Andrzej Strejlau  i Lucjan Brychczy w 1988 roku.


Od lewej: Mirosław Jabłoński, Lucjan Brychczy, Paweł Janas. Liga Mistrzów AD 1995.


Od lewej: Jacek Magiera, Jacek Zieliński, Lucjan Brychczy.


Od lewej: Jacek Magiera, Kibu Vicuna, Jan Urban, Lucjan Brychczy.



HONORY

"Kici" w uznaniu zasług piłkarskich i trenerskich został odznaczony Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski, a od roku 1999 jest honorowym członkiem PZPN.

W roku 2013 „Kici" został przez pana Leśnodorskiego mianowany honorowym prezesem Legii Warszawa.


Luty 2013: Od lewej: prezes Bogusław Leśnodorski, honorowy prezes Lucjan Brychczy i dyrektor sportowy Jacek Mazurek.


W styczniu 2014 Lucjan Brychczy obchodził dwa piękne jubileusze: 80-lecie urodzin i 60-lecie swojej pracy w Legii (jako piłkarz i trener). W związku z tym, z inicjatywy Legii oraz Klubu Kibiców Legii Warszawa ogłoszono, że rok 2014 będzie rokiem Brychczego.

Warto zauważyć, że "Kici" nie bawił się w konwenanse, komentując postawę grupy „kibiców“, przez których klub musiał płacić ogromne kary finansowe oraz grać przy pustych trybunach. 2 marca 2014 podczas meczu z Jagiellonią, doszło do rozróby pomiędzy hołotą dumnie nazywającą się „kibicami“. Brychczy powiedział:

– Jako były zawodnik Legii, wielokrotny reprezentant Polski, a obecnie członek sztabu szkoleniowego nie mogę pozostać obojętny wobec niedzielnych wydarzeń. Kilkadziesiąt osób w zaledwie kilka minut zniszczyło wieloletni wysiłek budowania przyjaznego wizerunku klubu, na jaki ten bez wątpienia zasługuje – oświadczył Brychczy.

 – Osoby, które dopuściły się aktów chuligaństwa, powinny zostać surowo ukarane według obowiązującego prawa. W sporcie nie ma miejsca na przemoc i wandalizm – stwierdził "Kici".

– Wszyscy, którzy wzięli udział w zamieszkach podczas niedzielnego meczu, nie są kibicami Legii Warszawa, a zwykłymi przestępcami. Nie możemy dopuścić, aby ich zachowanie mogło krzywdzić prawdziwych kibiców, którzy zawsze wiernie wspierają swoją ukochaną drużynę. Prawdziwy kibic nigdy nie doprowadziłby do przerwania meczu, zamknięcia stadionu i nałożenia na klub ogromnych finansowych kar – zauważył.

Na koniec czterokrotny mistrz Polski i ciągle aktywny członek sztabu trenerskiego zaapelował do poczucia odpowiedzialności fanów za losy klubu.

– Jeżeli Legia ma znaleźć się w czołówce europejskich drużyn, stać się piłkarską dumą stolicy naszego kraju, potrzebuje wsparcia trybun. Bycie legendą tego klubu, częścią jego historii to wielka duma, ale i wielka odpowiedzialność. Bycie kibicem również – zakończył.
 

Święte słowa!
 


Marek Saganowski i Lucjan Brychczy.


Lucjan Brychczy został wyróżniony w 47 konkursie klubu fair-play Polskiego Komitetu Olimpijskiego. Legenda Legii została uhonorowana za całokształt kariery sportowej i godne życie po jej zakończeniu.


We wrześniu 2014 odbyła się ceremonia odsłonięcia gigantycznego muralu, którego bohaterem jest Lucjan Brychczy. Wstęgę ściągnęła sama legenda stołecznego klubu. "Kici" tradycyjnie przyjął sytuację ze skromnością, ale był niezwykle wzruszony niespodzianką. Praca była wykonywana przez 14 osób, powstawała przez blisko trzy tygodnie. Wymiar muralu wynosi 28,5 metra na 11,2 metra. Malowidło powstało jako kolejny z punktów obchodów roku Lucjana Brychczego.

Lucjan Brychczy decyzją nr 783/KADR Ministra Obrony Narodowej z dnia 30 kwietnia 2015 r. został z dniem 3 maja 2015 roku mianowany na stopień pułkownika.
 

W kwietniu 2016 przy Ścianie Mistrzów na stadionie Legii, Lucjan Brychczy odsłonił tablicę z odlewem swojej prawej dłoni.


Również w kwietniu 2016 „Kici“ odsłonił tablicę pamiątkową trybunie południowej, która od tamtego momentu nosi jego imię.



LEGENDA WIECZNIE ŻYWA

Półtora miesiąca temu rozpoczął się rok 2017. Legia przygotowuje się do dwumeczu z Ajaxem Amsterdam w Lidze Europy. Pierwszym trenerem jest urodzony w 1977 roku Jacek Magiera, a jednym z jego asytentów nieśmiertelny, starszy o 43 lata Lucjan Brychczy.


Zdjęcia powyżej: Miroslav Radović i Lucjan Brychczy.

Piękna legenda nadal trwa i oby trwała jak najdłużej!


Panie Lucjanie, jest pan godny najwyższego szacunku i uznania!

Wszyscy w Polsce, niezależnie jakiemu klubowi kibicują, podziwiają Pana i dziękują za piękny przykład wspaniałego życia!

Człowiek jest szczęśliwy dopóty, dopóki potrafi zachować marzenia oraz pasję!
 


AD MULTOS ANNOS, Mistrzu!


Autor: Mahdi
Wicemistrz Polski FM 2015, Mistrz Polski FM 2017, FM 2019, FM 2020, FM2021 i FM2022, 3. miejsce w Polsce FM 2018, Typer Sezonu 2020/21 - 2. miejsce, Typer Sezonu 2021/22 - 3. miejsce

KOMENTARZE

Berth


Komentarzy: 1056

Grupa: Wirtualny Menedżer

Ranga: Francuski Łącznik

Dołączył: 2016-06-20

Poziom ostrzeżeń: 0

16-02-2017, 18:05 , ocenił powyższy materiał: mocne

Artykuł godny pana Lucjana. Nie miałem pojęcia o wielu historiach o których tu przeczytałem. Najbardziej zadziwiająca rzecz to ten debiut w reprezentacji. Bo z jednej strony trudno nie wierzyć przedstawionej dokumentacji, a z drugiej dziwne jest to, że pan Lucjan zapamiętał tego Koncewicza.

EddyManiolo
3. miejsce w Polsce FM 2016


Komentarzy: 1302

Grupa: Wirtualny Menedżer

Ranga: Menago Tradycjonalista

Dołączył: 2015-12-05

Poziom ostrzeżeń: 2

16-02-2017, 18:32 , ocenił powyższy materiał: mocne

Nawet nie mówiąc już o piłce, ale w kwestii ogólnej niewielu jest takich ludzi jak Pan Brychczy. I to jest smutne.
A włączając FMa do tego to dodam że dla mnie jest bardzo dobrym fachowcem, i często nie chciał przechodzić jako trener do klubów które prowadziłem, a czasem się udało. Pan Brychczy i Pan Dowhań są w sztabie Legii niezastąpieni.
Artykuł na gruuubo powiem Ci, trzeba takie historie opowiadać!

Marass


Komentarzy: 516

Grupa: Wirtualny Menedżer

Ranga: Uzdolniony Praktyk

Ranga sponsorska: Sympatyk

Dołączył: 2016-09-24

Poziom ostrzeżeń: 0

16-02-2017, 19:11 , ocenił powyższy materiał: mocne

Obawy Twoje się nie potwierdziły, zdecydowanie byłeś gotowy na napisanie tego artykułu i powiem szczerze, że bardzo mi się podoba. A takich ludzi jak "Kici" to nigdy już więcej nie będzie, czy ktoś może sobie wyobrazić, aby ktoś teraz spędził w klubie ponad 60 lat? Pograją 2-3 lata i wyjeżdżają. Prostytutki. Gdzie jest taki Furman, gdzie Wolski? A gdyby zostali w Legii graliby w reprze i na pewno lepiej się rozwinęli.Ale przecież liczą się dla nich tylko euro.

Vagner


Komentarzy: 694

Grupa: Wirtualny Menedżer

Ranga: Selekcjoner z Wysp Owczych

Ranga sponsorska: Sympatyk

Dołączył: 2016-09-20

Poziom ostrzeżeń: 0

16-02-2017, 19:36 , ocenił powyższy materiał: mocne

Warto było to wszystko przeczytać i aż to jest niewiarygodne, że ktoś tyle lat spędził w jednym klubie i pamięta jeszcze lata 50-e, czyli prehistorię. Dobrze że pana Brychczego wreszcie doceniono, chociaż mam wrażenie że nieco za późno. Chociaż jemu i tak na tym nie zależy, bo on w Legii nie jest dla pieniędzy tylko dlatego że ten klub kocha. Mam nadzieję, że dziś Legia pokaże dobrą piłkę z Ajaxem.

kaminior323
Główny Sponsor Rozgrywki Mistrzów, 3. miejsce w Polsce FM 2020


Komentarzy: 2327

Grupa: Moderator

Ranga: Prawoskrzydłowy z Poznania

Ranga sponsorska: Sponsor Premium

Dołączył: 2015-12-02

Poziom ostrzeżeń: 0

16-02-2017, 20:27 , ocenił powyższy materiał: mocne

Artykuł bardzo długi, ale cały czas czyta się go z ogromną przyjemnością. Pan Lucjan Brychczy, jest rewelacyjną postacią, a takie postacie trzeba szanować i o nich mówić. Byłeś zdecydowanie gotów do napisania tego artykułu i wyszło świetnie! Rewelacja i artykuł i sama postać Pana Lucjana.

Mahdi
Wicemistrz Polski FM 2015, Mistrz Polski FM 2017, FM 2019, FM 2020, FM2021 i FM2022, 3. miejsce w Polsce FM 2018, Typer Sezonu 2020/21 - 2. miejsce, Typer Sezonu 2021/22 - 3. miejsce


Komentarzy: 10665

Grupa: Root Admin

Ranga: Ojciec Założyciel

Ranga sponsorska: Sponsor Główny

Dołączył: 2015-03-20

Poziom ostrzeżeń: 0

17-02-2017, 07:21

Dziękuję wszystkim za miłe słowa! Fajnie było wczoraj znów widzieć Mistrza w pobliżu zespołu podczas meczu z Ajaxem. Choć myślę, że jak patrzył na grę wolnego jak szpadel po robocie Necida czy nieporadnych w ataku jak dzieci Kazaiszwilego i Radovicia, to nie był w dobrym humorze....

Fresh


Komentarzy: 127

Grupa: Wirtualny Menedżer

Ranga: Uzdolniony Praktyk

Dołączył: 2015-12-02

Poziom ostrzeżeń: 0

17-02-2017, 12:16 , ocenił powyższy materiał: mocne

Kawał solidnego, historycznego artykułu. Do teraz znałem tylko z imienia i nazwiska, teraz znam jego historie.

Fubar
Typer Sezonu 2017/18 - 2. miejsce


Komentarzy: 1343

Grupa: Wirtualny Menedżer

Ranga: Niezłomny Celt

Dołączył: 2015-12-03

Poziom ostrzeżeń: 0

17-02-2017, 13:44 , ocenił powyższy materiał: mocne

Bardzo fajnie czytało się tą historię w pigułce, gratuluje artykułu. A jakie wnioski? Mi po lekturze przychodzi jeden: takich piłkarzy jak LB już nigdy nie będzie bo ten sport nie jest tym samym sportem co w latach, w których grał LB. Owszem może kiedyś, ale kiedy? Jak wybuchnie trzecia wojna światowa, Europa zamieni się w kupę gruzu i piłka znów będzie odskocznią od codzienności i trudu z nią związanego. Nikt nie będzie myślał o tym by piłkarzykowi płacić pieniądze, o których przeciętny człowiek tylko może pomarzyć. Po porostu piłka nożna znowu stanie się sportem, ponieważ póki co bardziej przypomina biznes.

Coffin


Komentarzy: 358

Grupa: Wirtualny Menedżer

Ranga: King Chorzowa

Dołączył: 2016-03-02

Poziom ostrzeżeń: 0

17-02-2017, 15:19 , ocenił powyższy materiał: mocne

Rewelacyjny artykuł!

Kaan


Komentarzy: 659

Grupa: Moderator encyklopedysta

Ranga: Uzdolniony Praktyk

Dołączył: 2016-10-25

Poziom ostrzeżeń: 0

17-02-2017, 15:39 , ocenił powyższy materiał: mocne

Bardzo wartościowy artykuł, uzupełniony fajnymi archiwalnymi zdjęciami. To wszystko co stało się udziałem Lucjana Brychczego już się nie powtórzy. Nie w dzisiejszych czasach, kiedy grajkowie myślą tylko jak szybko wyjechać do innego klubu i więcej zarobić. Dobrze napisał @Fubar, że chyba dopiero jakiś kataklizm wojenny mógłby sprawić, że piłkarstwo wróci do korzeni. Cieszy, że prezes Leśnodorski dowartościował wreszcie pana Lucjana, jest i trybuna jego i mienia i tablica pamiątkowa no i został prezesem honorowym. Co do tej sprawy z debiutem, myślę, że pan Lucjan po prostu tyle razy zetknął się z Koncewiczem, że po prostu zatarło się to mu w pamięci. W końcu minęło ponad 60 lat.
Obecnie online: brak użytkowników online
Copyright © 2015-24 by Łukasz Czyżycki