x
Umiera się raz i tylko raz człowiek powinien doświadczać umierania.
A ja ani nie umieram, ani nie żyję.
Typowy dzień:
Idę lub jadę do pracy. I nagle zaczyna się TO - panika, tętno skacze do 120-130-140-150....
Przykładam palec do tętnicy szyjnej, próbuję liczyć. Ból w klatce piersiowej. Mokre ręce, mokre ciało, zimno i gorąco na przemian. Brakuje tchu. Zatrzymuję się. Głębokie oddechy.
Afirmacje: „jesteś najzdrowszym człowiekiem na świecie“, „jesteś najzdrowszym człowiekiem na świecie“, „jesteś najzdrowszym człowiekiem na świecie“, „jesteś najzdrowszym człowiekiem na świecie“.
Jadę lub idę.
Siłą woli, ale już naprawdę nie mogę...........
Tabletki.
Woda.
Zamykam oczy.
Znów głębokie oddechy.
Afirmacje....
Kilka razy dziennie w pracy: patrz wyżej....
Wyjazd z miasta: patrz wyżej....
Przejazd obok Birmingham (motorway M5): patrz wyżej....
Korki: patrz wyżej....
Nowe miasto: patrz wyżej....
Wszystko co nieznane: patrz wyżej....
KURWA!!!!!!!
I tak od 22 lat.
Kiedy usiadlem do tego artykułu, mialem w planie opisać mój udział w kwietniowych Mistrzostwach Świata w Birmingham. Abyście jednak w pełni zrozumieli, co tam czułem, niezbędny jest pewien wstęp...
Napisałem ten tekst świadomie, choć uwierzcie - nie jest łatwo dzielić się ze światem tak intymnymi szczegółami własnego życia... Dlaczego więc to zrobiłem? Ponieważ jestem pewien, że są wśród nas tacy, którzy muszą zmagać się z własnym ciałem i przeróżnymi demonami, które siedzą w ich głowach. I nie wiadomo kiedy oraz dlaczego się tam pojawiły... Robię to dla tych wszystkich, którzy - często samotni, nierozumiani i przerażeni - muszą walczyć z tym, co zgotował im los. Uwierzcie - nie jesteście sami! Może ten tekst doda wam choć trochę sił... Sam nie szukam ani współczucia, ani pomocy. Już bowiem się nauczyłem, że muszę z tym zmagać się w pojedynkę...
Kilka lat temu Karol Cłapa (Ceyvol) nazwał mnie publicznie m.in. czubkiem i... miał rację! Aczkolwiek pomylił się co do objawów i przyczyn... Trudno jednak, aby miał o tym jakiekowiek pojęcie, skoro nigdy w życiu nie widział mnie na oczy...
Wszystko zaczęło się w roku 1996, gdy miałem 20 lat. Któregoś ranka obudziłem się i nagle w klatce piersiowej poczułem straszny ból, nie mogłem oddychać, nie mogłem złapać powietrza. Strach. Przerażenie. Panika. Pomyślałem: „mam zawał, koniec, umieram“. Zabrało mnie pogotowie i od tamtego dnia zaczęła się bezskuteczna pielgrzymka po przeróżnych lekarzach. No bo jak to?! 20-letni chłopak, który wcześniej przez wiele lat trenował w Pogoni i Arkonii Szczecin, a od najmłodszych lat ganiał od rana do wieczora za piłką - ma chore serce?! Niemożliwe! Zrobiono mi setki badań. Na początek kardiolog, badanie metodą Holtera, badania na tarczycę, itd. Wszystkie te badanie nie wykazały nic, co odbiegałoby od normy.
Tymczasem u mnie pojawił się paniczny wręcz lęk, aby to, co mnie spotkało tego feralnego ranka w roku 1996, nigdy się nie powtórzyło. W wieku 20 lat zaczął prześladować mnie strach przed śmiercią, który dosłownie zniszczył moje życie. Umiera się raz i tylko raz człowiek powinien doświadczać umierania. Ja od roku 1996 doświadczałem tego TYSIĄCE razy i doświadczam do dziś. I ani nie umieram, ani nie żyję... Panowie, nawet nie zdajecie sobie sprawy, jak bardzo czuję się zmęczony, obolały, wymięty i okradziony z normalnej egzystencji. Życia pełną piersią - wolnego od strachu. Jaka w tym wszystkim była moja wina?! Chciałbym wiedzieć, dlaczego mnie to spotkało.
Opowiem wam, co się ze mną działo w latach późniejszych. Otóż każda wizyta u lekarza i mierzenia ciśnienia kończyło się wynikiem np. 180/110 plus tętnem dochodzącym do 160... Mistrzowie medycyny nie wiedzieli, co o tym wszystkim myśleć, wszak wyniki kardiologiczne były w normie. Kończylo się notatką: „tachicardia (czyli: częstoskurcz serca) podczas badania“. Co było przyczyną ? Ja wiedziałem - za każdym razem, gdy mierzono mi ciśnienie, po prostu paraliżował mnie strach, że coś wykryją i serce zaczynało walić jak oszalałe...
Przepisywano mi leki na nadciśnienie, ale niewiele pomagały. Co tydzień, dwa, pogotowie zabierało mnie z pracy z podejrzeniem stanu przedzawałowego... Nie mogłem normalnie żyć. Po otworzeniu oczu, czekałem tylko na to „kiedy się zacznie“....
W końcu zacząłem szukać pomocy u psychologów i psychiatrów, gdyż przypadłość z każdym rokiem stawała się coraz drastyczniejsza. Efekty wizyt były praktycznie żadne. Opis tych wszystkich lat byłby na tyle nudny i smutny, że pominę je milczeniem...
Nie myślcie, że tylko użalałem się nad sobą i nic nie robiłem. Zawsze miałem jakieś pomysły i staralem się je realizować - mimo choroby, która była stale obecna. Np. rok 2002 pamiętam doskonale dzięki temu, że napisałem książkę o historii mundiali oraz odkryłem... Football Managera. Totalnie wsiąkłem! Gra dawała mi chwile prawdziwego wytchnienia, czulem się znacznie lepiej, gdy zanurzałem się w ten wirtualny świat. Najchętniej spędzałbym tam całe dnie i nie musiał myśleć o życiu realnym... Tak się jednak oczywiście nie da...
W roku 2004 doszedłem do takiego stanu, że nie mogłem wyjść z psem na spacer. Serce waliło mi za każdym razem, gdy otwieralem drzwi od mieszkania... Akurat wynajmowałem wtedy lokum w wieżowcu z windą (info dla szczecinian: tym najwyższym przy al. Wyzwolenia, tuż przy szpitalu, niedaleko Manhattanu), pakowałem psa do środka i naciskałem guzik. Kiti - bo tak sunia miała na imię - była na dole przez kogoś wypuszczana, robiła co miała robić i przybiegała na górę po schodach. Każde wyjście do sklepu było traumatycznym przeżyciem, serce waliło jak oszalałe, a ja byłem przekonany, że to koniec. Koniec jednak nie następował...
Firma, którą założyłem (biuro nieruchomości) zaczęła podupadać i w końcu ją sprzedałem. Pieniądze jednak szybko się skończyły i spirala smutnej prozy życia coraz bardziej zaciskała mi się na szyi. Nie mogłem już dłużej poradzić sobie z samym sobą. Chciałem żyć - ale żyć normalnie, bez strachu, bez tej codziennej drogi krzyżowej, która stała się moim udziałem.
W końcu doszedlem do ściany. W roku 2005 udałem się zdesperowany do lekarza i powiedziałem: „już nie mogę, zamknijcie mnie w Zdrojach i wyleczcie, sam już nie daję rady“. Spędzilem tam miesiąc i oczywiście zapodano mi jakieś dziwne leki, po których przesypiałem pół dnia. Czułem się tam jednak na tyle bezpiecznie, że nie chciałem wychodzić, chociaż na oddziale byli naprawdę ludzie, hmmm, oględnie mówiąc - poważnie chorzy... Zresztą - pełen przekrój społeczeństwa....
Oczywiście - mimo mądrych sesji - nikt nie był w stanie znaleźć przyczyny tego, co sie ze mną dzieje, ani temu zaradzić. Określonio tylko nazwę choroby: zespół lęku napadowego (link - wikipedia). Faszerowano mnie więc farmakologią, bo wtedy serduszko pracowało spokojnie. Jak jednak żyć, kiedy po łyknięciu leków masz ochotę cały czas spać?... Poprawa była jednak widoczna - znów mogłem wychodzić z domu...
Po opuszczeniu szpitala podjąłem więc pracę, potem wpakowałem się w kilka dziwnych, przygodnych znajomości, grałem w zespole... Próbowałem czerpać z życia tyle, ile mogły unieść moje ręce. W pewnym momencie odstawiłem zupełnie leki i stwierdziłem, że muszę pokonać to, co siedzi w mojej głowie własnymi siłami. Czy mi się udalo? Nie do końca, ale nie dochodziło już do tak drastycznych historii jak rok 2004, winda, Kiti i ja nie mogący zrobić kroku bez panicznego strachu, który rozsadzał mi klatkę piersiową... Bywało bardzo źle, ale już nigdy nie stanąłem pod ścianą...
W roku 2009, nie widząc w Polsce dalszych perspektyw na normalną i godną egzystencję, wyemigrowalem do Anglii. Żyje się tu wygodnie i bezpiecznie. Jednak w dalszym ciągu męczy mnie TO. Raz jest lepiej, raz gorzej... Po raz ostatni pogotowie zabrało mnie z pracy jakieś 2 miesiące temu.... Codziennie, od 22 lat, czuję lęk. Ten sam strach, który pojawił się w roku 1996. I serce zaczyna walić, brakuje tchu... Co mogę zrobić?! Stabilizacja pomaga. Football Manager pomaga. Kilka innych rzeczy pomaga.
Radzę sobie jak mogę. Trzymam się. I chyba powinienem być z siebie dumny, że jeszcze nie utonąłem. Wciąż mam jednak poczucie, że płynę na bardzo niepewnej tratwie, w której jest zbyt wiele spróchnialych i poluzowanych desek.
Próbuję zalepiać te dziury na wszystkie sposoby.
Naprawdę się staram.
Ale woda i tak przecieka...
Autor: Mahdi
Wicemistrz Polski FM 2015, Mistrz Polski FM 2017, FM 2019, FM 2020, FM2021 i FM2022, 3. miejsce w Polsce FM 2018, Typer Sezonu 2020/21 - 2. miejsce, Typer Sezonu 2021/22 - 3. miejsce
Fubar
Typer Sezonu 2017/18 - 2. miejsce
Komentarzy: 1343
Grupa: Wirtualny Menedżer
Ranga: Niezłomny Celt
Dołączył: 2015-12-03
Poziom ostrzeżeń: 0
07-12-2018, 09:27 , ocenił powyższy materiał: mocne - Podoba mi się
Shrek
Komentarzy: 1508
Grupa: Wirtualny Menedżer
Ranga: Das Gott
Dołączył: 2016-01-21
Poziom ostrzeżeń: -2
07-12-2018, 10:52
kubilaj2
Wicemistrz Polski FM 2023
Komentarzy: 694
Grupa: Wirtualny Menedżer
Ranga: Chluba Mój Football Manager
Dołączył: 2017-12-26
Poziom ostrzeżeń: 0
13-12-2018, 10:40 , ocenił powyższy materiał: mocne - Podoba mi się
Mahdi
Wicemistrz Polski FM 2015, Mistrz Polski FM 2017, FM 2019, FM 2020, FM2021 i FM2022, 3. miejsce w Polsce FM 2018, Typer Sezonu 2020/21 - 2. miejsce, Typer Sezonu 2021/22 - 3. miejsce
Komentarzy: 10675
Grupa: Root Admin
Ranga: Ojciec Założyciel
Ranga sponsorska: Sponsor Główny
Dołączył: 2015-03-20
Poziom ostrzeżeń: 0
13-12-2018, 17:31
W 1996 zacząłem praktycznie dorosłe życie i rozpocząłem udział w wyścigu szczurów. Na pewno miało to jakiś wpływ...
Rosinho
Komentarzy: 369
Grupa: Wirtualny Menedżer
Ranga: Uzdolniony Praktyk
Dołączył: 2017-08-24
Poziom ostrzeżeń: 0
27-03-2019, 12:09 , ocenił powyższy materiał: mocne - Gdyby tego nie było, strona stałaby się uboższa