x

 

ROZGRYWKA MISTRZÓW - ELIMINACJE - Football Manager


OCENA mocne: 13, słabe: 0
zobacz komentarze

Football Manager 2019, Rozgrywka Mistrzów 5, Kariera nr 1. Sezon nr 1 (Orsomarso SC S.A.)

18-03-2019, 21:00 , Unikalnych wejść: 2453 , autor: jmk

Wybrany klub / reprezentacja: Orsomarso SC S.A.

Opisywany sezon: 2018

Poziom rozgrywkowy: Torneo Postobon (2 liga)

Wersja gry: FM 2019 19.3.3

Dzień dobry - startujemy z eliminacjami do RMV :)  Na początek wyjaśniam: będzie długo i będzie dużo tekstu, zatem jak ktoś nie lubi - nawet nie przewijaj niżej ;) Nic jednak straconego - na ile mi czas pozwoli w planach mam granie sobie dwóch lub trzech zapisów - a tak opisywany będzie tylko ten ;) A kto lubi - zapraszam do lektury!

----

 

Fikcja literacka ma to do siebie, że można napisać wszystko, ale na tyle wiarygodnie, że ludzie nam w to uwierzą. Gdy przesadzimy będziemy posądzieni o fantazjowanie. Doskonale wiem czym jest fikcja literacka, ale momentami ciężko mi było ją rozdzielić od rzeczywistości. Gdzie to się zatarło? Zakryję to milczeniem.

 

Nie musicie mnie lubić, przez całe życie kierowałem się tą zasadą, że ludzie niekoniecznie muszą mnie lubić, a ważne, żeby mnie szanowali. Nie ja to wymyśliłem i zasada nie jest nowa, ale jakże niezwykle istotna w życiu, które zgotował mi los.

 

Żyłkę przedsiębiorcy odkryłem w sobie już za czasów gimnazjum, kiedy to pieniądze były niezwykle istotne z perspektywy jeszcze przecież dzieciaka. Bardzo szybko zorientowałem się o zasadach jak rządzą światem… szkolnym. Dostawałem 3 bułki do szkoły, czasem je zjadałem, czasem nie. A miałem bardzo dobre bułki - masło, ser, szynka. Kilka razy koledzy pytali czy się nie podzielę - owszem, kilka razy się udało. A później… zwietrzyłem interesem i sprzedawałem te bułki. Zjadałem w domu większe śniadanie, sprzedawałem wszystkie bułki w szkole i potem z apetytem wpadałem do domu zjeść obiad. Pierwszy klient wykupił nawet u mnie abonament, płacąc z góry za cały tydzień, miesiąc. Z tych pieniędzy kupowałem składniki i już sam robiłem większą ilość bułek - podnosząc marżę. Jak to mawiają - gdy inni pili oranżadę na miejscu, ja mogłem sobie pozwolić na colę z kaucją.

 

Oczywiście nie rozumiałem wszystkiego. Byłem królem na podwórku, w szkole, ale nie w domu. Po jakimś czasie zauważyłem, że zamiast dwóch dań od teraz jest zupa, zamiast szynki jest pasztet, a rodzice coraz częściej się kłócili.  Jak łatwo się domyślić - interes szedł gorzej, bo teraz sam musiałem się dożywiać. Punktem kulminacyjnym, który sprowadził mnie na ziemię było na pewno spotkanie z pięścią, w sumie nie jedną, a z kilkoma. Miałem ze sobą utarg, więc doskonale wiedzieli co mam przy sobie, wracając ze szkoły zaczaili się we trzech na mnie, nas też było trzech, ale moich dwóch kumpli, którzy zawsze byli blisko ze mną, którym stawiałem ową colę lub Laysy - to oni pierwsi dali nogę. A oprawcom nie chodziło przecież o nich. Wtedy też zweryfikowałem swoją siłę i umiejętność bicia czy obrony - które były to zerowe. Kilka mocniejszych ciosów i leżałem na glebie, wystarczyło kilka kopów i moje pieniądze zmieniły właścicieli. Wraz z krwią zleciały ze mnie złudzenia co do uczciwego  wzbogacenia się.

 

Łatwo się domyślić - kiedy wróciłem w takim stanie do domu wybuchła awantura. Przecież nawet nie miałem możliwości się usprawiedliwić, no bo jak? Z handlu bułkami? W czasie, gdy rodzice wszczęli panikę? Bez szans. Wtedy właśnie ta złość na mnie spowodowała chyba wylanie wszystkiego co im ciążyło, tyle gorzkich słów dawno nie usłyszałem. I ten jeden, feralny dzień spowodował lawinę nieszczęść - rodzice pokłócili się między sobą na amen, a kością niezgody zostałem ja, aczkolwiek to był po prostu punkt kulminacyjny, bo te czarne chmury zbierały się już od długiego czasu.

 

Matka zaczęła pić. Wiem, dość nietypowo, ale poszła w cug, gdy ojciec nas zostawił. Po prostu spakował się pewnego dnia i więcej go nie widziałem. Nie wiem co z nim się dzieje. Nie miałem siły, ale miałem charakter. Gdy podczas jednej z sytuacji “na osiedlu” jeden z typów obraził moją matkę i rodzinę musiałem się na niego rzucić, oczywiście zebrałem wpierdol po razu drugi w życiu, ale wtedy też jeden z typowych “blokersów” stanął w mojej obronie. I dzięki jego reputacji - nie trafiłem na OIOM.

 

Nie wiem czy zaprzyjaźniliśmy się to dobre określenie, ale zostailiśmy na pewno kumplami. “Bujaliśmy się” po osiedlu razem, wśród choszczeńskich blokowisk zdobywałem coraz większy szacunek. Zabrał mnie też na siłownię i udzielił mi kilka treningów jak się bronić, a jak atakować, żeby nie wyjść na… cieniasa. Miałem czternaście albo piętnaście lat i spróbowałem po raz pierwszy narkotyków miękkich. Podobno to określenie “miękkie” jest nie na miejscu i to efekt złego tłumaczenia. Jak się później miało okazać - wiele przegranych żyć było mi dane przejrzeć, których na dno ściągnęło właśnie to “miękkie”.

 

Zawsze cechował mnie analityczny umysł i być może przy lepszych wiatrach dzisiaj byłbym może programistą, może testerem czy innym analitykiem. Byłem dzieciakiem, który wieczorem modlił się, aby przespać noc i żeby matka się nie zapiła, a rano, gdy wychodziłem - byłem najszczęśliwszym człowiekiem pod słońcem. Czasami chodziłem na lekcje, czasami na boisko pokopać piłkę, a czasem po prostu “pobujać się” z ekipą. Dawało mi to swobodę, ale tak długo żyć nie można - zaraz ktoś doniósł, ktoś rzucił plotkę i mieliśmy co rusz odwiedziny ludzi, sprawdzających “jak żyjemy”. W pewnym momencie kurator pilnował mnie bardziej niż mój anioł stróż. Poznałem wtedy swój kolejny talent - grę w piłkę. Trafiłem do reprezentacji szkoły, grając na pozycji dyktującego tempo - środkowego pomocnika. Podobno miałem oczy dookoła głowy i potrafiłem na kilka ruchów do przodu. I pewnie dzisiaj grałbym w reprezentacji Polski, ale oczywiście - okoliczności nie były znów wyjątkowe.

 

Wróciłem do domu i zastałem matkę i tabletkami w ręku. Jeszcze majaczyła, szybko wezwałem sąsiadów - żaden nie chciał pomóc, znokautowałem więc jednego i wyrwałem mu telefon, żeby zadzwonić po pogotowie. Przyjechali, zabrali matkę na oddział, a mnie do specjalnego pogotowia, ale opiekuńczego. Matkę można było wyleczyć - z głębokiej depresji, alkoholizmu i tak dalej, ale oczywiście nie za pomocą państwowej służby zdrowia, a na prywatną - nie miałem pieniędzy.

 

Zainteresowałem się tematem narkotyków. Oczywiście, że moja psychika odrzucała każdy rodzaj uzależnienia, ale zagłębiając temat - wyczułem tu niezły interes. Zapytałem Patryka (mój nowy kumpel na osiedlu) do kogo się zgłosić i czy mnie przyjmą. Drzwi są szeroko otwarte, ale musi po pierwsze ktoś za ciebie ręczyć, a po drugie trzeba przejść “próbę”. Wiecie co mam na myśli - mocna psychika i zasada omerty. Oczy widzą, uszy słyszą, usta milczą.

 

Swoją drogą wiedzą jak zachęcić - zauważyli, że liczyć potrafię i ile mogłem zarobić - były to niemal kokosy, a przecież byłem ostatnim ogniwem tej układanki. Chrzest przeszedłem jadąc “na robotę”. Miałem się przypatrywać jak zbierane są zaległe pieniądze, podjechaliśmy aż do Drawna, było to na oko 15 kilometrów od Choszczna. Chyba najładniejszy dom jaki widziałem, moi “pracodawcy” grzecznie zadzwonili, zostaliśmy wpuszczeni.

 

  • Przyszliśmy do syna, koledzy.

 

Kiedy ów syn się pojawił - zapytali czy idzie z nami czy go mają wynieść. Wszystko z pełną kulturą. Wywieźliśmy go poza miasto, gdzie został wysadzony i grożono mu nożem, kijem, pałką, nie wiem co tam jeszcze było. Gościu zlał się gacie. Kazali mi go uderzyć w wątrobę, aby poczuł ból, zrzygał się, ale żeby nie było śladu. Krew we mnie zawrzała, ale zrobiłem to. Po raz pierwszy uderzyłem kogoś jako agresor, a nie broniąc się. I wiecie co? Mówiłem, że możecie mnie nie lubić? Spodobało mi się.

Wróciliśmy, a “synek” biegiem przyniósł nam dwa tysiące. Dostałem 200 zł. Za takie coś tyle pieniędzy? Usłyszałem tylko:

  • To zaliczka.

Wszystko szło pięknie, nie zdawałem sobie sprawy, że to bilet w jedną stronę. Moi pracodawcy nawet zaczęli inwestować w lokalną piłkę nożną - co mi się bardzo podobało, bo sentyment do kopanej zawsze gdzieś tam się we mnie tlił. Wszystko szło idealnie, ale znowu jak to w moim życiu - punkt kulminacyjny. Opłacałem pobyt matki w ośrodku w Berlinie, podobno efekty były zauważalne, chociaż gdy ją odwiedzałem to miałem wrażenie, że trochę zmienia się jej charakter. Notując stały progres mogła liczyć na “przepustki”. Miałem po nią zajechać, do Berlina - wprawdzie rocznikowo miałem już lat osiemnaście, ale jeszcze nie skończone. “Robiłem” kurs prawo jazdy, a właściwie to za niego zapłaciłem, bo przecież jeździć potrafiłem. Pojechałem do Berlina po matkę, ale usłyszałem coś, co po raz kolejny zwaliło mnie z nóg:

  • Es tut mir leid

Zanim przyjechałem pozwolili jej wyjść na spacer. I znaleźli ją jak wisiała na drzewie w pobliskim parku. Kurwa jego mać.

Trafiłem do aresztu. Chyba to był tylko pretekst, nawet nie mogłem zorganizować pogrzebu mojej matce. Wykorzystali moment, aby mnie zatrzymać, abym zeznał i wsypał swoich pracodawców. Patryk zajął się wszystkim i za to mu dziękuję. Oczywiście zeznałem, że o niczym nie wiem, ale zaczęli mnie obserwować prawie non stop, czułem iż ciągle mam oddech na plecach policji. Po jednym zatrzymaniu wsadzili mnie do kabaryny i użyli pałek teleskopowych, aby naprostować moje kolana i sprawdzić moc moich nerek. Bolało jak cholera. Nie złamałem się.

 

Uciekłem do Szczecina. Tam poznałem prawdziwe życie gangstera. Rozszerzyłem swój wachlarze sprzedaży w detalu do innych narkotyków - głównie wzięcie brały tu tabletki dla studentów, którzy chcieli się lepiej bawić na baletach, których tutaj nie brakowało. Oczywiście mogłem się przenieść po rozmowie z “górą”, też uznali to za dobry pomysł, gdybym się złamał - oni by mieli przesrane, a moment nie był dla mnie lekki. Skończyłem gimnazjum, zacząłem w liceum, ale mogłem “wykorzystać” fakt śmierci matki jako powód przenosin.  Nowi pracodawcy przyjęli mnie z otwartymi ramionami - miałem dobrą renomę, nieposzlakowaną opinię, byłem twardy i cechowałem się charakterem.

Skończyłem liceum. Jak nie dawałem rady to płaciłem, jak ktoś nie chciał się złamać to miałem od tego kolegów. Kiedyś Escobar powiedział - pistolet albo pieniądz. I tak wygląda cały ten świat. Zacząłem też chodzić na mecze Pogoni, znalazłem odpowiadające mi towarzystwo. Zaprowadzili mnie tam nowi koledzy z branży, zanim skończyłem liceum znałem osobiście wszystkie ważne persony w klubie. I miałem fotę z każdym piłkarzem.

Kolejny kamień milowy w moim życiu. Sielskie życie w Szczecinie musiało się przerwać przez “misję” w Choszcznie. Wysłano mnie tam, bo znałem tereny, w końcu stąd pochodziłem. Do tej pory oprócz sprzedaży musiałem też raz na jakiś czas zbierać długi. Chyba wiecie co mam na myśli.

To była inna misja - tutaj mieliśmy “zamknąć buzię”, przestraszyć osobę, która za dużo opowiada policji o naszej “firmie”. Wiecie - to wszystko jest jak wielka korporacja, filie, przedstawiciele i tak dalej. Miałem czekać w samochodzie, bo byłem kierowcą. Po chwili koledzy wsiedli z “typem”, któremu założyli worek na głowę i standardowo - jedziemy w opuszczone miejsce.

Nawet sobie nie wyobrażacie jakie było moje zdziwienie, gdy pod workiem ujrzałem twarz… Patryka.

 

  • To Wy się znacie z tym pierd… konfidentem?
  • Patryk, konfidentem? To mój…
  • Adrian, ja nie chciałem, ja nic przecież wiesz, znasz mnie…

Jeden z “typów” wcisnął mi pistolet do ręki i stwierdził, żę mam pokazać czy mam jaja, bo Patryk jest “do piachu”.

-----

Ursynowskie bloki wychowały niejednego bandytę. Teraz ja tu kształtowałem swoich następców. Miałem 28 lat, ale patrząc na życiowe “osiągnięcia” już dawno powinienem być na emeryturze. Kiedy wydawało mi się, że w pewnym momencie, gdy mam pod sobą x ludzi, którzy robią to co ja, kiedy zaczynałem - to nic nie będę musiał robić. Ale w tej branży tak się nie da. W momencie, gdy awansujesz to masz kolejne zadania, kolejne obowiązki i tak dalej.

 

Kamień milowy - znacie już to skądś nie? W Warszawie pchnęło mnie do Legii. O ile moje życie zmieniło się co kilka lat bardzo istotnie, tak zawsze przy mnie były dwie sprawy, które nigdy mnie nie opuszczały - narkotyki i piłka nożna. W Warszawie czasami nawet mogliśmy sobie pozwolić na zakup graczy, potem w loży VIP śmialiśmy się, że gra nasz piłkarz. Ja najbardziej próbowałem wpływać na zmiany na stanowisku trenera, ciągle widziałem błędy jakie popełniali kolejni szkoleniowcy.

Był grudzień 2017. Z więzienia wyszło sporo “starej gwardii”. Rozpoczęła się walka o wpływy w Warszawie. Starzy działali inaczej, a młodzi nie chcieli się dzielić tym, co stworzyli “na nowo”. Oczywiście w takiej sytuacji nie zyskuje nikt - nikt nie zarabia, a okrada się każdy. 

Czy kogoś zabiłem? Gdybym Wam powiedział, że nie to byście polubili mnie bardziej? Albo nienawidzili trochę mniej? Myślę, żę to bez znaczenia. Wykorzystałem okazję. Podczas jednej z akcji zostałem porwany. Od początku wyglądało to dość dziwnie, bo osób na moim stanowisku raczej nikt nie porywał. Żołnierzy się pozbywano, a grube ryby szantażowano - najczęściej porywając lub zabijając członków ich rodziny, ale takich jak gra? Powiedzmy, że klasę średnią, menadżerską, że tak zaśmieję chichotem losu.

Zostałem porwany, bo ktoś miał w tym interes. Oczywiście, że inaczej tutaj to nie działa. Stara gwardia odnowiła swoje kontakty, chcą zrobić przemyt stulecia i z nowym kanałem przerzutowym - całkowicie bezpiecznym (jak określali) przewieźć do Polski tyle kokainy, że po sprzedaży tego będą w stanie kupić wszystkich. Pokazywali mi nagrania, puszczali taśmy - którego mają polityka, który policjant jest ich. Nie były to osoby anonimowe.

A co ja miałem z tym wspólnego? Byłem talentem, który sprawdzał się w każdej robocie. Miałem analityczny umysł, wyprzedzałem posunięcia wroga i tak dalej. W tej branży tego też się nie ukryjesz. Powiedzmy, że mają tu też takich “headhunters”, łowców talentów i można sobie taką osobę “przerzucić”.

Mnie samego postanowiono wysłać na kontynent Ameryki Południowej. Tak miałem rozwinąć nasze polskie szlaki przerzutowe, przeanalizować najlepsze drogi - byle doszło do Europy. Stąd już mieli owy “bezpieczny kanał”. Propozycja nie do odrzucenia.

I tak wylądowałem w Cali. Tak tak, zachodnia Kolumbia przywitała mnie świeżym powietrzem i slumsami dookoła. Wiem o czym sobie pomyślicie - Escobar? Kartele? To nie te lata?

Zawsze się zastanawiałem - po co? Po co ładowane są te wszystkie środki w zwalczanie narkobiznesu. Pamiętam, bo oczywiście, że się interesowałem - jak wszyscy chcieli złapać Escobara, a potem kartel z Cali. I co? Tamci już nie żyją i to oznacza, że narkotyki zniknęły z Kolumbii? Z USA? Z Polski?

A gdzie tam, kokaina to dalej “białe złoto” interes kwitnie. Inne osoby zostały “kupione”, inne siedzą w tym interesie - ale wszyscy poniekąd w ukryciu. Duch Cali i Medelin jednak unosi się po całej Kolumbii.

 

Moja trasa, którą pokonywałem wielokrotnie. Jeździłem w tym magicznym trójkącie łapiąc kontakty, oczywiście ktoś tam gdzieś mnie kojarzył, ale i tu nie miałem lekko. Tutaj “testy” nie różniły się zbytnio od tych w Polsce, jednakże - w Kolumbii broń była bardzo hmm powszechna. W Polsce, wszystko odbywało się gdzieś w zakątkach, poukrywane, a tutaj? Jak ktoś podpadł to strzelano mu w łeb na środku ulicy. Podjeżdżał potem drugi samochód i dopiero sprzątał.

Oczywiście, że zainteresowałem się piłką nożną. Bywałem na meczach Deportivo Cali czy Independiente Medellin, podobał mi się ten styl. Pełen polot, luz w grze. A mimo tego - była w tym myśl taktyczna. Chociaż liga kolumbijska nie jest zbyt mocna - w Copa Libertadores kolumbijski klub triumfował tylko czterokrotnie.

 

Będąc na jednym z meczów Deporitvo Cali podszedłem do prezesa tego klubu i oznajmiłem, że chciałbym mieć swojego piłkarza w tym klubie. Zaraz doskoczyło do mnie kilku “goryli” i powaliło na glebę.

Nie wiedziałem, że nie można o to pytać, ale widocznie tutaj to prezesi są grubymi rybami, a nie pionkami jak u nas w Polsce. Musiałem się tłumaczyć kim jestem i co tu robię. Tak naprawdę mam budować kontakty, więc znajomość z takimi ludźmi była jak najbardziej wskazana.

 

  • Czyli mówisz, że chcesz kupić mi zawodnika?
  • Sobie, lubię patrzeć jak gra zawodnik, w którego zainwestowałem. To biznes.
  • Podobasz mi się. Chodź, coś Ci pokażę.

 

Jechaliśmy gdzieś prawie pół godziny. I cóź, było tu pięknie:

 

  • Wiesz co tutaj jest?
  • Nie mam pojęcia
  • To serce naszych szlaków.

 

Palcem wskazał miejsce, gdzie jest lotnisko i tłumaczył, gdzie obok znajduje się specjalny pas startowy, który jest “ich”, dalej pokazali mi stację kolejową, z której tory biegną do Cali i Medellin. Od dawien dawna Palmira - bo tu się znajdowaliśmy łączyłą szlaki handlowe - tytoniu, kawy, kakao i trzciny cukrowej, a dziś - kokainy.

 

To było idealne miejsce do rozwoju mojej “kariery”. Tutaj o zaufanie wbrew pozorom bardzo łatwo - bo gdybym się nie sprawdził albo zdradził to od razu byłbym oznaczony “do piachu”. A myślę, że nielegalnie przebywającego tutaj Polaka nikt by nie szukał. I nawet po mnie nie płakał. A i w Warszawie znaleźliby kogoś nowego - tu nie ma świętych krów i osób niezastąpionych. Jak to niezwykłe jest podobne do piłki nożnej…

Wtedy też mój nowy “przyjaciel”  - Juan Mejia, bo tak nazywał się ów jegomość to prezes klubu Deportivo Cali, przyprowadził mnie przed oblicze Agustina Rabata.

 

 

Zanim jednak - dojechaliśmy do niego musieliśmy zaparkować tu, gdzie widzicie. Dotąd pozwolono najdalej dojechać samochodowi Googla. Te skutery, które tam są kojarzą mi się z sicarios, ale tutaj prawie wszyscy jeżdżą tego typu środkiem transportu. Po prawej mamy stadion - po lewej obiekty treningowe, a dalej? Rezydencję właśnie Agustina Rabata.

 

  • Cześć Agustin, przyprowadziłem ci kogoś, niesamowita sprawa
  • Kto to jest? Sprawdzony?

 

Agustin to taki typowy narkoszef, który lubi luksus, ale ten luksus musi ukrywać. Siedział na złotym fotelu, ubrany niczym z wybiegu w Mediolanie, a na rękach miał złote sygnety. Całe szczęście nie musiałem go po nich całować.

 

  • El Polaco!
  • Polako? A gdzie jest Polako?
  • W Europie.
  • Mamy tam interesy?
  • Mamy, ale to raczej dzicz i niewiele importują.
  • To po co mi ten Polako?
  • Mały interes zawsze można rozkręcić, ale to druga sprawa. Chłopak chce kupować sobie zawodników.
  • Zawodników? Ma klub?

Okazało się, że niejaki Agustin Rabat to prezes tutejszego klubu Orsomarso Sport Club S.A. - spółka akcyjna, bo podobno w takich można robić największe przekręty. Mówiłem Wam, że duch Escobara i karteli dalej unosi się po Kolumbii? Tu jakby nawet bardziej, bo stadion Orsomarso nosi nazwę Francisco Rivera…. Escobar. Chciałem dopytać o zależność, ale tutaj jednak im mniej wiesz - tym lepiej śpisz.

 

 

Jak ktoś jest domyślny to na pewno wie, że zaproponowano mi fuchę menedżera w Orsomarso. Poprzednik? Zniknął w niewyjaśnionych okolicznościach, ale życie mnie już nauczyło, że kto nie ryzykuje ten nie pije szampana.

 

  • A co, jeśli się nie sprawdzę?
  • Jak to u Was mówią? Poleci głowa?

 

Logiczne, że nasuwa się pytanie o papiery trenerskie. Chyba jednak naprawdę nie poczuliście klimatu Kolumbii. Tu wszystko jest… na słowo. Słowo tych, co mają siłę i pieniądze. Tu jak ktoś ma zginąć to ginie w biały dzień, ludzie muszą to widzieć, żeby wiedzieli kto tu rządzi, a te śmierci nie są przypadkowe - “na pewno zasłużył”, dopiero po chwili podjeżdżają i “sprzątają”, a nikt o nich nie pyta. I pytacie o jakieś tam papiery?

Jakby były potrzebne to się znajdą. Tutaj wszystko wydaje się… proste, o ile jesteś po tej odpowiedniej stronie. Duch Escobara przesiąkł nawet na tę drużynę, już pomijam stadion, ale na jednej z koszulek (domowej) mają wzór chemiczny C17H21NO4, sprawdźcie w Google.

Barwy klubu też nie są z przypadku - białe złoto króluje tutaj i w herbie i koszulkach. Dodatkiem jest niebieski, czemu?

 

  • Bo to mój ulubiony kolor. Zaraz po złotym.

 

Tyle powiedział prezes. Sam klub powstał dopiero w 2012 roku, co tylko udowadnia, że nie ma tu przypadku.

 

 

I tak oto zacząłem przygodę z piłką “na poważnie” - łącząc przyjemne z pożytecznym. Kokainę z trawą.

 

 

Nie znałem się na tej robocie w ogóle. Nie wiedziałem za wiele - ale liczyłem, że przecież w życiu ciągle robiłem coś nowego i zawsze dawałem radę. A do tego miałem forsę, mogłem przecież kupić kogoś, kto mi powie co i jak.

 

Wykorzystałam zatem asystenta, aby zrobił mi notatki o drużynie.

 

 

Chciałem kupić sobie piłkarza, a miałem całą drużynę, jednak kompletnie nie znałem tych realiów. Znalezienie jednego gracza, a znalezienie kilku, którzy wzmocnią drużynę? To było wyzwanie o zdecydowanie większej skali. Całe szczęście, w Kolumbii jest to wszystko dość… profesjonalne, bo istnieje nawet osoba w postaci dyrektora do spraw sportowych, dzięki któremu tak wyglądał skład tuż przed startem rozgrywek:

 

 

A tak transfery przed sezonem, trzeba przyznać, że ruchów było sporo:

 

 

Że niby nikogo nie znacie? Spokojnie, ja też nie. Znam się jednak na ludziach, dlatego też do klubu ściągnąłem sporo nowych współpracowników.

 

 

W klubowej kasie było średnio, ale prezes mówił, że mam się nie martwić, bo jak będzie trzeba to się odpowiednią fakturą wszystko naprostuje. Przyznał także, interesy i ulica jedno - a piłka nożna drugie. Tutaj mają zasadę, że nie załatwiają niczego na boisku za pomocą swoich “kompetencji” - to była taka enklawa, gdzie nikt nie maczał palców, nie płacił sędziom, działaczom, nie zabijano zawodników, nie porywano ich - umowna zasada, że tutaj naprawdę gramy “fair”.

 

 

Wiem, że za szybko trochę, więc przystopujmy. Rok temu Orsomarso zajęło “ogólnie” ósme miejsce w lidze, a więc to taki typowy zespół środka tabeli chciałoby się rzecz.

 

 

Dlaczego napisałem “ogólnie”? Na początek: ta liga to druga liga kolumbijska, piętnasta w kolejności liga w Ameryce Południowej. Źle? Za to pierwsza liga z tego kraju jest gorsza tylko niż brazylijska, argentyńska czy chilijska, ale przed nami jest nawet…. 3 liga z Brazylii.

 

 

Jeśli chodzi o same rozgrywki drugiej ligi kolumbijskiej to występuje tam 16 zespołów, które grają ze sobą po dwa razy, jak nie oszukiwaliście na matmie (poziom: podstawówka) to wychodzi 30 meczów jakby nie patrzeć. Same zasady ogólnie nie różnią się od tych europejskich co do obcokrajowców, rezerwowych zmian czy zasad kwalifikacji. Natomiast co ciekawe - pierwsza ósemka łapie się do PÓŁFINAŁU.

 

 

Owe półfinały to dwie grupy po cztery zespoły, zwycięzcy grup łapią się do finału. Wygrany finału… z tego co się dowiedziałem - wygrywa 500 tysięcy euro. Przegrany - awansuje do barażu o awans, którego to wygrany… awansuje do pierwszej ligi.

Jest jeszcze tabela zbiorcza - i to właśnie ją wkleiłem wyżej pisząc “ogólnie”. Oczywiście, że coś tu nie pasuje, ale miejscowi nie potrafili mi tego wyjaśnić, więc jeśli kiedykolwiek dojdę do tego etapu… to się pewnie dowiem.

 

 

 

 

Zarząd ode mnie oczekiwał tego co przed rokiem - stabilnej pozycji w środku. Jako, że nigdy trenerem nie było to sam nie oczekiwałem nic więcej. Marzyłem tylko, że nie poleciała moja głowa…

 

Liga ruszyła 11 lutego - do tego czasu musiałem:

 

  • Poznać zespół
  • Rozegrać sparingi
  • Nauczyć się być trenerem
  • Złapać kontakty w sprawie przemytu
  • Wysłać kogoś do Polski z informacją

 

Jak na miesiąc z hakiem - dość dużo. Wiem, że już mnie nikt z Was nie lubi, ale szacunek chyba jakiś już zyskałem, nie? Zawsze spadam na cztery łapy, mam dziewięć żyć, a do tego szybko się uczę. W dodatku cechuje mnie skromność.

 

 

Sparingi jak to mecze o nic - pozwoliły mi trochę poznać zespół, chociaż na każdy mecz chodziłem z zeszytem i… słownikiem. Poznałem kilka słówek po hiszpańsku, ale mówią, że futbol to język uniwersalny. Ostatni sparing zagraliśmy… nie wiadomo gdzie, na spotkaniu  96 osób - czyli prezes i jego obstawa ze służbą. Nie wiem czy tak się ukrywaliśmy, żeby rywale nas nie odnaleźli czy szef miał jakieś interesy w tym miejscu. I pewnie nigdy się nie dowiem.

 

Zanim liga to powiem jeszcze chwilę o pucharze - nazywa się Copa Postobon, nie wiedziałem o co chodzi z tym Postobon - czy to jakiś słynny człowiek niczym wielbowiny tutaj Simon Bolivar? Bo liga jest Torneo… Postobon. Odpowiedź była dużo, dużo prostsza, w Kolumbii raczej kokę potrzebuję do innych celów aniżeli do produkcji… coca coli czy pepsi. Postobon to po prostu producent najpopularniejszego tutaj napoju, czyli: sponsor ligi i pucharu.

 

 

No to tak: gra się tutaj jak w Europie, systemem pucharowym, a zwycięzca gra w Copa Sudamericana czyli odpowiedniku naszej LE - całkiem normalnie. Nasza przygoda trwała całe dwa mecze - aż dwa, bo był to dwumecz.

 

 

Kto by się tam jednak przejmował pucharem? Przegrałbym tam i 5:0, a nic by mi się nie stało, ale gdybym osiadł na dnie ligi? Oj, chyba nie byłoby za ciekawie… Wystartowaliśmy w lidze za to kapitalnie sam byłem w szoku - bo pierwsza porażka przyszła dopiero w szóstej kolejce, a wcześniej tylko jeden remis z ciekawie nazywającym się klubem - Valledupar FC.

Dziwne to było, ale ta liga wymagała chyba tylko logiki w poczynaniach. Piłkarze zapytali mnie “jak gramy trenerze?”, spojrzałem na naszą murawę, ten widok nie dawał mi przecież alternatyw:

  • No jak? Środkiem. Na tych bokach to się zapierdolicie po kolana.

 

Ogólnie przez pierwsze pół sezonu zanotowaliśmy tylko trzy porażki, ale aż sześć remisów - co już nie wygląda tak dobrze, bo 15-9= 6 zwycięstw.


Lider Union Magdalena uzbierał 33 punkty, my zajmowaliśmy 5 miejsce z dorobkiem 24 punktów, ostatnia w tabeli Cortulua ma 10 oczek, a ostatnie miejsce dające awans do półfinału - 20. Granica jest więc bardzo cienka, lider trochę uciekł, ale między drugim, a 12 jest tylko 10 punktów różnicy.

 

 

Miałem fajnych napastników, 21-letni Marlon Tinoco, ściągnięty przed sezonem z Llaneros, strzelił dla nas już 5 goli, podobnie jak Victor Montano, ten z kolei to doświadczony, 34-letni już snajper, który zaczynał w Deportes Quindio, ale zaliczył nawet Francję! W 2010 roku zamienił Montpellier na Rennes za kwotę 6,5 mln euro, tam grał trzy sezony po czym wrócił do… Montpellier za 800 tysięcy euro! Europę opuścił dwa lata później na rzecz Meksyku (Deportivo Toluca), grał jeszcze w Bahrajnie i Salwadorze, teraz wrócił do ojczyzny pokazać, że jeszcze “potrafi”. Trzeci ze snajperów to 22-letni Carlos Salazar, pełnoprawny wychowanek Orsomarso, niestety ma jedną wadę - między treningami dorabia sobie jako sicario.


Ogólnie najlepszy do tej pory był Ivan Velez, 33-letni już boczny obrońca, który grywał i na lewej i na prawej stronie. Biega od linii do linii niczym młodzian, ale nie chcę wiedzieć co jest przyczyną tego stanu rzeczy, na czym polega jego współpraca z klubowymi “lekarzami”. W 12 meczach zaliczył już 5 asyst, ale nic dziwnego, wszak całą karierę grał w najwyższej lidze kolumbijskiej, a nawet zanotował dwa sezony w argentyńskim Independiente.

 

 

W sumie to dopiero połowa sezonu, więc wszystko jeszcze może się zdarzyć, ale ci piłkarze wpadli mi w oko. Dobrze myślicie - bo wyróżniają się statystykami.

 

 

Tak próbowaliśmy zaskoczyć całą kolumbijską drugą ligę:

 

 

O, nie wspomniałem jeszcze o naszym obcokrajowcu, którego mam w składzie, a którego polecił mi dyrektor sportowy - Sebastian Ternero to 21-letni Peruwiańczyk! Ależ on śmiesznie mówi - potrafi po hiszpańsku, ale na moje to brzmi bardzo nie-hiszpańsko. Natomiast duka po angielsku, więc spowiadał mi się, że zna jeszcze język keczua i ajmara. Szanuję mocno. Piłkarsko to środkowy pomocnik, który mimo młodego wieku zaliczył już osiem klubów w karierze - nasz jest dziewiąty. Siedem w Peru, jeden w Urugwaju i teraz Kolumbia. Łącznie zagrał w…. 34 meczach z czego 14 dla nas. Zdobył dwa gole i zanotował asystę - wszystko u nas. Chyba mam dar do talentów. Prywatnie chodzę z nim załatwiać swoje “prywatne” interesy - czemu? Fajnie to musi wyglądać - Peruwiańczyk i Polak w Kolumbii.

 

 

Na rundę rewanżową wyszliśmy z wielką werwą, bardzo mnie się podobało jak ustawiają się moi piłkarze na boisku:

 

 

Niestety - znowu ten przeklęty zespół i chociaż prowadziliśmy po bramce strzelonej z rzutu wolnego to dostaliśmy też dwa gole - jeden po kontrze - zablokowane podanie, odbita piłka na skrzydło do napastnika - wrzutka, gol, a drugi po karnym.

 

 

 

I chociaż źle nie graliśmy - wynik był fatalny. Wystarczyło jednak w następnym spotkaniu pokonać 2:1 Real Cartagenę - ciekawe jaka historia wiążę się z tą nazwą, miasto założyli Kartagińczycy? Hm?  - tak czy siak, te 3 punkty wystarczyły, aby prezes, który był zachwycony grą swojego zespołu i zaproponował nowy kontrakt.

Jednak za tym podpisem kryła się dodatkowa historia…

Prezes - wariat na punkcie piłki i swojego klubu przekonał się do mnie, nie tylko za wyniki, ale ogólnie przypadliśmy sobie do gustu. Wiedział po co tu przybyłem, ale trochę życie zweryfikowało moje plany. Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło, zaproponował, że skoro sam przeprowadzę “chrzest” nowego kanału przerzutowego do Europy, do Polski.

 

  • Popłyniesz łodzią podwodną.
  • Zwariowałeś? Łodzią podwodną? Przecież to…
  • Spokojnie, nie wykryją nas, testowaliśmy to pływając na pusto, schodzimy poniżej pewnej głębokości, później wynurzamy się na wysokości Afryki, tam dobijamy do zaprzyjaźnionego portu i awionetką lecimy na północ Afryki, tam kolejny port i przez morze wyładunek w Albanii - tam mają czekać Twoi chłopcy.

Brzmiało to tak niewiarygodnie i prosto, że… mogło się udać. Najgorszy był chyba pierwszy etap, przecież Stany Zjednoczone patrolowały tymi swoimi radami wszystkie wody dookoła obu Ameryk. Musiałem jednak wierzyć na słowo.

 

  • Aha i weź trochę więcej pigułek na ból głowy, na tej głębokości może być trochę nieprzyjemnie. Jak wrócisz…. A jak wrócisz to podpiszemy ten kontrakt nowy.

 

Jak zwykle - nie miałem wyboru. Wykupiłem pół apteki z leków przeciwbólowych, wszystkie witaminy i tak dalej, szykowałem się na najgorsze. Sicarios, którzy płynęli ze mną byli uzbrojeni po szyję - mi wręczyli kamizelkę kuloodporną, podobno na wszelki wypadek i wcisnęli mi do ręki pistolet krótki Sig Sauer P320.

 

 

  • Przecież to jest… amerykańscy marines mają teraz takie?
  • A co Ty myślałeś, trzymaj przyjaciół blisko, a wrogów jeszcze bliżej.

 

Pomyślałem, że to jedna z lepszych mądrości jakie mogłem tu usłyszeć. Po chwili zamyśliłem się czy ci, co ze mną płyną to faktycznie przyjaciele czy jednak wrogowie, którzy przy pierwszej okazji strzelą mi w plecy. Czasu nie miałem zbyt dużo na rozmyślania, załadowaliśmy się do wnętrza u-boota - skąd do jasnej cholery mielu u-boota? W Kolumbii? Ruszamy…

 

 

Nie wiem czy częściej łykałem pigułki czy częściej musiałem wymiotować, ale podróż była tragiczna, jeśli to miała być próba charakteru to… po trupach do celu, było tragicznie, ale jednak przetrwałem, jedne z sicarios niestety nie, ale nikt się tutaj tym nie przejmował “po nas przyjdą następni”.

 

Podróż była, długa męcząca i byłem najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi tej chwili, gdy otworzono właz i moim oczom ukazał się blask słońca, które oślepiało całkowicie, przez moment bałem się, że stracę wzrok. Freetown to nieprzypadkowa nazwa miasta w Sierra Leone, można tu… wszystko. Kupić, sprzedać - wszystko ma swoją cenę, a miejscowi watażkowie bardzo chętnie pozwalają na przejście przez ich terytorium i wynajęcie pasa startowego w zamian za dostarczaną tutaj broń, którą oni później sprzedają dalej do walk w całej Afryce. Brzmi jak interes? Pan życia i śmierci…

 

Z Sierra Leone lecieliśmy już awionetką, która zdołała unieść cały bagaż, leciałem ja, pilot, jego zastępca i dwóch sicarios. Tak jak się domyślacie to była spora awionetka… Reszta ekipy przedzierała się przez Afrykę terenowymi samochodami. Mimo, że było głośno to ta podróż była bardzo przyjemna i minęła bardzo szybko i nim się obejrzałem, a lądowaliśmy już w Trypolisie w Libii. Spędziliśmy tam znowu tyle, co nic, bo należało się jedynie “przepakować” na łodzie, które już czekały w porcie - Libia akurat ma swoje problemy, jeszcze by im brakowało dodatkowych nieprzyjemności z handlarzami, policją, FBI CIA i innych smutnych panów? Nie, oni wolą “nic nie widzieć”.

 

Documowaliśmy do portu w Tiranie, chłopaki zapakowali towar na samochody i pojechali do naszej skrytki, wreszcie miałem wolne. Nie pierdolimy się w tańcu - szef-prezes wynajął nam całe piętro The Plaza Tirana.

 

 

Pięciogwiazdkowy hotel, nikt nie przeszkadzał, zero turystów, miejscowych, wszystko na miejscu, skorzystałem od razu z wanny z jacuzzi i hydromasażem, opróżniłem bardzo szybko cały barek i wreszcie - poszedłem spać.

Po dwóch godzinach zadzwonił telefon, nauczyłem się już, że muszę odebrać po pierwszym sygnale, cokolwiek by się nie działo, muszę zawsze mieć telefon. No i kilka kart sim. Po każdej wymianie musiałem wysyłać sms na jeden znany numer zarejestrowany na słupa o treści “A”. Mój sms wtedy był w jakiś pokrętny sposób przekazywany, w każdym razie - zawsze wiedzieli jaki mam aktualnie numer telefonu. Dzwonił Carlos, jeden ze starszych sicario, którzy udali się ze mną na tę wycieczkę, zapytał czy życzę sobie jakieś Albanki to pokoju. Ci to mają niespożyte siły. Odmówiłem, ale przydałoby się ponowne zapełnienie barku… nie minęło 5 minut, a obsługa hotelowa już pukała z nową dostawą. Żyć nie umierać.

Wstałem bardzo wcześnie, bo chciałem jeszcze skorzystać jeszcze z dostępności masażów i basenu, który  znajdował się w hotelu. Było cudownie. Niestety koło godziny 9 musieliśmy już jechać na wyznaczone miejsce zbiórki.

Jak widać - kanał był czysty, nikt nas nawet nie skontrolował, bo droga od Albanii do Polski to już wolna Amerykanka, można wjechać ze wszystkim. Polscy koledzy bardzo ucieszyli się na mój widok, ale gdy opowiedziałem im co robię w Kolumbii to parsknęli śmiechem. Ogólnie mieli to w dupie, dopóki pracowałem dla nich, załatwiałem towar i kontakty, a koka spływała do Polski - nie było problemu. Jak zawsze - gdy idzie dobrze to cię kochają. Ktoś gdzieś kiedyś powiedział, że sukces ma wielu ojców, porażka jest sierotą - i to był ktoś bardzo mądry.

 

Wróciłem do Kolumbii i czekały mnie kolejne mecze, ale też i złe informacje - mianowicie trochę nam się sypał zespół, ale pod kątem przyszłego sezonu, dwa pierwsze takie kwiatki to odejście dwóch młodych ofensywnych pomocników, którzy opuszczą nas po sezonie:

 

 

 

Oprócz nich kontrakty wygasały jeszcze trzem graczom, którzy nie chcieli podpisać nowych kontraktów i prawdopodobnie odejdą po zakończeniu ligi.

Między ostatnim meczem pierwszej rundy, a tym z rewanżowej był tydzień, ale jak się domyślacie - tylko piłkarze mieli wolne, ja w tym czasie zwiedziłem dwa inne kontynenty. Po powrocie również i na miejscu nie było kolorowo, bo rozpoczęliśmy od porażki na wyjeździe z FC Valledupar (znowu).

Wygrana przyszła w następnym meczu z Realem Cartageną, a ja już miałem podpisany nowy kontrakt - oczywiście, bo spełniłem “małą gwiazdkę” z umowy. W prezencie od chłopaków dostałem wygraną 2:1, później remis 1:1 i wygraną 3:1. Jednak gdy przyszła porażka z FC Fortalezą postanowiłem coś zmienić i zacząłem grać jednym napastnikiem, za to na dwóch ofensywnych pomocników, dalej cisnąć środkiem, bo :

 

  • Boisko
  • Boisko
  • Boisko
  • Nie mamy skrzydłowych

 

Przyniosło to fajny efekt - wygraną aż 6:2 z Cucuta Deportivo, trzy gole zdobył Ruben Vazquez, który jak widać wyżej - odchodzi po zakończeniu gier. Efekt “nowej” taktyki trwał jeszcze… jeden mecz - bo wygraliśmy 1:0 po golu na co dzień rezerwowego Marlona Tinoco. Później zanotowaliśmy dwie porażki z rzędu i było nieciekawie.

Sytuacja była o tyle dziwna, że był na górze ścisk i ciągle ktoś gubił punkty, tak jak i my. Kiedy wygraliśmy spotkanie ponownie 6:2, tym razem z Cortuluą, a później 1:0 z Barranquillą i 2:1 z Depor FC - zapewniliśmy sobie awans do grupy półfinałowej.

 

I wiecie co? Tym osłom sodówa uderzyła do tych łbów kolumbijskich - w efekcie trzy ostatnie mecze to porażki: 2:1, 3:2 i remis 0:0.

 

 

To jednak nic, bo zajmując szóste miejsce i bijąc rekord - najmniej (9) porażek w sezonie w historii - prezes był wniebowzięty. Już go nie obchodziło nawet jak sobie poradzimy w grupie, kazał obsypać mnie złotem.

No dobra, tak nie było. Powiedział, że jest świetnie, ale może pokażecie coś więcej? Stwierdził, że jestem lokalnym bogiem i wszyscy we mnie wierzą, a on nie lubi przegrywać. Jeśli wiecie co mam na myśli.


Trafiliśmy do grupy B, gdzie naszymi rywalami byli Union Magdalena, Deportivo y Cultural oraz Depor FC. Na początek zgodnie - padły dwa remisy po 1:1. My strzeliliśmy gola w 44. Minucie, a rywale wyrównali w 90+1, więc chyba sprawiedliwie. Później pokonaliśmy Culturalsów (;)), podobnie jak Depor - mieliśmy po 4 punkty. Niestety później Depor nas ograł 2:1, a my tylko remisujemy w 4 kolejce z Magdaleną 2:2. Co to oznaczało? Wychodzi z grupy jedna drużyna, nazbieraliśmy 5 oczek w 4 meczach, Magdalena - tylko 2, Depor - 8, a Cultural 5.  Grając w 5 kolejce musieliśmy wygrać z Deportivo i tak też się stało - chociaż wszystkie 4 gole padały po przerwie to całe szczęście trzy z nich były naszego autorstwa. Ku wielkiej niespodziance Depor przegrało u siebie 1:0 z Union Magdalena, więc wyglądało to tak na kolejkę przed końcem:

 

  1. Depor FC 8
  2. Orsomarso 8
  3. Deportivo y Cultural 5
  4. Union Magdalena 5

 

I graliśmy bezpośredni mecz o pierwsze miejsce. Już w 16. Minucie gola dla nas zdobył Mosquera - lewy obrońca, który dołożył drugie trafienie zaraz po przerwie. Kiedy było 2:0 dla nas, piłkarz Depor FC wyleciał z czerwoną kartką, a my dobiliśmy rywala golem Romero z rzutu karnego.

 

 

Co ciekawe - bardzo mocno skoczyła nam frekwencja, kiedy na mecze ligowe przychodziło niecałe 2 tysiące ludzi tak na półfinał zaczęliśmy z 3,7 tysiącami widzów, później urosło to to 5,7 tysiąca, a rozstrzygający mecz o finał obejrzało z trybun 7,3 tysiąca kibiców!

 

 

Nasz finałowy przeciwnik to Fortaleza FC - w tabeli po 30 meczach byli na 3 miejscu, mieli 51 punktów, a więc tylko o 4 więcej niż my, za to z formą trafili na półfinałowe mecze grupowe jak nikt -  bo z 6 meczów wygrali pięć, tylko jeden przegrywając - ten pierwszy z Deportes Quindio 1:0. W pozostałych pięciu meczach strzelili 12 goli i stracili dwa. Mają bardzo młody atak - Michaela Silvę, 19-letniego wychowanka, który w 32 meczach zdobył 12 goli oraz Adriana Parrę, o dwa lata starszego,  również wychowanka i również strzelca 12 goli, ale w 40 meczach. Parra nawet 3 razy zagrał w pierwszej lidze - dwa sezony temu, kiedy to Fortaleza grała właśnie w najwyższej klasie rozgrywkowej.

 

Było się czego obawiać, na trybunach znowu rekordowo - 8755 widzów, przez pierwsze 45. Minut nie zobaczyło żadnej bramki. Po zmianie stron stadion oszalał, gdy gola strzelił nasz Peruwiańczyk - Sebastian Ternero. Niestety nie dowieźliśmy wyniku do końca, bo w 86. Minucie straciliśmy gola strzelonego przez... Adriana Parrę. 1:1 to wynik taki pośrodku - ani to dobre, ani to złe.

 

 

Rewanż był bardzo podobny - nie było widać różnicy klas, a wręcz przeciwnie, prezentowaliśmy się chyba lepiej. I znowu - 45 minut i nic, bez gola. Musieliśmy trochę zaatakować, bo 0:0 to awans rywali. W 71. Minucie mamy rzut karny, a na bramkę zamienia do Romero, etatowy…. Prawy obrońca, który grywa na defensywnym pomocniku, bo na prawej obronie gra świetny chociaż wiekowy już Velez. Kiedy wydawało się, że wszystko już mamy pod kontrolą - znowu tracimy gola, tym razem w 90. Minucie! Bayron Charria przedłuża nadzieje na awans ekipie Fortalezy. Sędzia gwiżdże i tu nie ma dogrywek, więc oraz razu rzuty karne.

Pierwszy strzelił Romero, później Perez, następnie Bramkarz, pomylił się Fortich, ale w tym czasie dwóch karnych nie strzelili rywale - Arango i Charria, więc przed wielką szansą Salazar, nasz snajper i… nie myli się! Mamy to!

 


Szaleństwu nie było końca, takiej imprezy jeszcze nie przeżyłem, zaczęło się w Zipaquirze, gdzie graliśmy mecz, później przenieśliśmy się do Bogoty, gdzie balowaliśmy jeszcze długie godziny, chociaż nie wiem, nie liczyłem wtedy czasu, wiem, że wróciliśmy do Palmiry na ostateczne świętowanie ze wszystkimi mieszkańcami, gdyby nie tutejsze specyfiki na pewno był nie był w stanie tego osiągnąć… oczywiście mówię o formie na fecie, tfu na imprezie po awansie. Opisu dalej nie będzie, gdyż to zdecydowanie +18…

 

 

Skład po sezonie:


Najlepsi (sami defensywni, hm):

 


 

 

Najlepszy strzelec:

 

 

PS.  Fortaleza gra jeszcze baraż o awans - pewnie z kimś z pierwszej ligi, ale jeszcze nie ma informacji z kim.

 

Status gry:

 

 

 


Autor: jmk
3. miejsce w Polsce FM 2017 i FM 2021, Typer Sezonu 2017/18 - 3. miejsce. Wyróżnienie Fair Play w eliminacjach 4. Edycji RM

KOMENTARZE

pavel


Komentarzy: 1024

Grupa: Wirtualny Menedżer

Ranga: Czasowy Ban - Czerwona kartka

Dołączył: 2016-01-24

Poziom ostrzeżeń: 4

18-03-2019, 21:41 , ocenił powyższy materiał: mocne - Podoba mi się

No, no mocno wszedłeś w te eliminacje, póki co zdecydowanie najlepszy blog kwalifikacyjny. Bardzo ciekawa liga, do tego okraszona świetnym opisem. Wszystko zaprezentowane w sposób estetyczny. Czyta się z zaciekawieniem, a ilość tekstu jest tylko atutem. Oby więcej takich prac. Ode mnie "mocne", ale czuję, że tu nie oddaje ono całej prawdy.

weche
Redaktor Naczelny. Główny Sponsor Rozgrywki Mistrzów, Mistrz Ceremonii. Szef Typera. 3. miejsce w Polsce FM 2019, Wicemistrz Polski FM 2022, Mistrz Polski FM 2023, Typer Sezonu 2019/20 - 3. miejsce


Komentarzy: 1834

Grupa: Moderator

Ranga: Korespondent Wojenny

Ranga sponsorska: Sponsor Główny

Dołączył: 2017-10-19

Poziom ostrzeżeń: 0

19-03-2019, 08:20 , ocenił powyższy materiał: mocne - Gdyby tego nie było, strona stałaby się uboższa

Cóż powiedzieć...prawdziwa powieść się szykuje :). Akurat oglądam drugi sezon Narcosa, więc przypasował mi taki blog. Wyniki godne podziwu.

Mahdi
Wicemistrz Polski FM 2015, Mistrz Polski FM 2017, FM 2019, FM 2020, FM2021 i FM2022, 3. miejsce w Polsce FM 2018, Typer Sezonu 2020/21 - 2. miejsce, Typer Sezonu 2021/22 - 3. miejsce


Komentarzy: 10675

Grupa: Root Admin

Ranga: Ojciec Założyciel

Ranga sponsorska: Sponsor Główny

Dołączył: 2015-03-20

Poziom ostrzeżeń: 0

19-03-2019, 08:51 , ocenił powyższy materiał: mocne - Genialne, czekałem na to

Przede wszystkim nie spodziewałem się, że wybierzesz taki egzotyczny kierunek! Blog to prawdziwa bomba! Zupełnie innowacyjnie podszedłeś do tematu i porządnie się napracowałeś. Bardzo przyjemna i ciekawa lektura, choć - jako, że znasz mój światopogląd - to wiesz, że odległa od mojej postawy życiowej :-)
Dodałem herb.

Kuba199321
Wicemistrz Polski FM2019


Komentarzy: 777

Grupa: Wirtualny Menedżer

Ranga: Uzdolniony Praktyk

Dołączył: 2017-02-28

Poziom ostrzeżeń: 1

19-03-2019, 10:07 , ocenił powyższy materiał: mocne - Rozjeb...łeś mi konstrukcję

Chyba ktoś tu rozpoczął przygodę z Nacrosem :D

Co do samego bloga, to napiszę Ci tylko tyle, że nikt tu nie dorówna do Twojego poziomu. Nawet sobie nie wyobrażam ile czasu musiałeś poświęcić na napisanie tego wszystkiego. Ja potrzebowałbym z miesiąca, a i tak jeśli chodzi o jakość pisania nie dorównałbym nawet w 10%. Czyta się to fenomenalnie. "Mocne" to zdecydowanie za mało.

Wyniki oczywiście też spoko :P

radu9319
Typer Sezonu 2018/19 - 1. miejsce


Komentarzy: 623

Grupa: Wirtualny Menedżer

Ranga: Chluba Mój Football Manager

Dołączył: 2017-12-11

Poziom ostrzeżeń: 0

19-03-2019, 13:39 , ocenił powyższy materiał: mocne - Bardzo mi się podoba

Wiedziałem, że po @jmk można spodziewać takiego cudeńka! ;)
Świetne wyniki z fajną historią w tle...

AchimPirlo


Komentarzy: 89

Grupa: Moderator

Ranga: Uzdolniony Praktyk

Ranga sponsorska: Sponsor Techniczny

Dołączył: 2017-10-30

Poziom ostrzeżeń: 0

19-03-2019, 16:35 , ocenił powyższy materiał: mocne - Podoba mi się

Netflix się już odzywał? ;>

Shrek


Komentarzy: 1505

Grupa: Wirtualny Menedżer

Ranga: Das Gott

Dołączył: 2016-01-21

Poziom ostrzeżeń: -2

19-03-2019, 18:26 , ocenił powyższy materiał: mocne - Niesamowita historia

Co z Patrykiem? Kropłeś go, czy się wywinął?

Przepraszam, ale nie wiem kim są sicario?

Jacor
Typer Sezonu 2020/21- 3. miejsce


Komentarzy: 744

Grupa: Wirtualny Menedżer

Ranga: Uzdolniony Praktyk

Dołączył: 2016-10-07

Poziom ostrzeżeń: 0

19-03-2019, 18:28 , ocenił powyższy materiał: mocne - Świetny pomysł na karierę, będę czekał na dalszy ciąg

To zacząłeś z prawdziwym przytupem! Z zaciekawieniem czekam co w tej Kolumbii będzie się działo dalej.

grinch123


Komentarzy: 2291

Grupa: Moderator

Ranga: Zegarmistrz z Tarnowa

Dołączył: 2015-12-02

Poziom ostrzeżeń: 0

19-03-2019, 19:26 , ocenił powyższy materiał: mocne - Ten tekst jest jak narkotyk! Więcej!

Mocne to w tym wypadku za mało :) Super się to czyta i pomysł przedstawienia kariery rewelacyjny.Z tym EL Polaco to skojarzyła mi się książka pana Chmielarza pt " Przejęcie" Nawet fajna! Muszę też dodać że z Fortalezy sprowadziłem sobie do europy zawodnika Bruno Melo.Jest bocznym obrońcą i kupiłem go za czapkę gruszek :)

kuboll112


Komentarzy: 1213

Grupa: Wirtualny Menedżer

Ranga: Chluba Mój Football Manager

Ranga sponsorska: Sponsor Premium

Dołączył: 2016-12-27

Poziom ostrzeżeń: 1

19-03-2019, 23:18 , ocenił powyższy materiał: mocne - Niesamowita historia

Tak sobie czytam na telefonie i patrzę że pasek przewijania praktycznie stoi w miejscu, ale dotrwałem, pełno zwrotów akcji, najbardziej podobały mi się Twoje "początki" w Polsce, niezły z Ciebie urka burka.. i pisarz ;)
Obecnie online: brak użytkowników online
Copyright © 2015-24 by Łukasz Czyżycki