x

 

ZZA BRAMKI - VARIA
OCENA mocne: 0, słabe: 0
zobacz komentarze

Jestem w stanie obudzić się i rzucić kanał w cholerę. Nie przywiązuję się do sławy.

01-03-2017, 22:57, Unikalnych wejść: 815
ZZA BRAMKI
VARIA

 

 

 

 

 

Pewnego dnia, inspirowany słabym sezonem w wykonaniu Realu Madryt, postanowił nagrać piosenkę. „Wina Sędzego” szybko stała się prawdziwym piłkarskim hitem, już dawno przekroczyła barierę 2 milionów wyświetleń. Dlaczego trafił na You Tube? Po prostu nie miał gdzie zamieścić tej piosenki – Facebook miał zbyt słabą platformę – więc pojawiła się ona właśnie na YT. Od tego momentu zamieszczał nieregularnie nagrania, później dodawał także inne formy prezentacji swoich materiałów. Dziś odcinki na jego kanale pojawiają się praktycznie codziennie, a sam obecnie żyje tylko z tego.

Z jakich widzów jest najbardziej dumny? Dlaczego nie chce odchodzić od bardzo luźnego tonu kanału? Jak ważna jest edukacja finansowa i jaką książkę powinien przeczytać każdy licealista? W co grał w samolocie z Michałem Polem oraz jaką wpadkę zaliczył podczas wywiadu z Tomkiem Ćwiąkałą? Które posty hejterów lajkuje najczęściej i w czym pomaga mu hipnoza? Dlaczego jest w stanie kiedyś się obudzić i zrezygnować z prowadzenia kanału? Te i wiele innych wątków – od You Tube przez piłkę do polityki – poruszyłem w wywiadzie z Dissblasterem, czyli Maćkiem Krawczykiem, założycielem bijącego ostatnio rekordy popularności na YouTube kanału Footroll.

 

 

Jak to jest założyć kanał dla beki i zacząć z tego żyć?

Ciekawa kwestia. Sam sobie to pytanie czasami stawiam. Jak to się wszystko stało… pytasz jak to jest? Bardzo dobrze. Zawsze dążyłem, żeby żyć z tego, co lubię robić. To znaczy nie do końca zawsze. Od jakiegoś czasu, umówmy się, od paru lat idę w tym kierunku i cieszę się, że to się udało. Nie zakładałem jednak, że to będzie związane ze sportem, było to na pewno jakieś marzenie, ale nigdy nie nastawiałem się, że się uda. Bardziej myślałem, że będzie to moje hobby.

Ostatnio wykręcasz genialne liczby. Myślałeś, że to może się aż tak rozwinąć?

Nie, nie. Pierwszy raz jak wbiłem milion wyświetleń, to było przełomowe. Później dwa miliony, trzy, ostatnio pięć milionów w ciągu jednego miesiąca! No nie wiem, to cały czas jest dla mnie naprawdę mocny szok. Widzisz – to jest kwestia systematyczności. Jak przeszedłem w stu procentach na zarabianie na You Tube, mam automatycznie więcej czasu na to. Mogę robić lepsze rzeczy, też bardziej przyjazne dla widza.

Przeszedłeś na zawodowstwo w styczniu?

Nawet troszkę wcześniej zacząłem rezygnować z większości rzeczy, które miałem zarobkowo gdzie indziej. Mniej więcej zaczęło się to na przełomie listopada i grudnia.

Traktujesz to bardziej jako pasję, czy zwykłą rutynową pracę?

Wciąż jako pasję. Cały czas robię materiały o tym, o czym chcę. Oczywiście jest to moja praca, więc nie pozwalam sobie na coś takiego, że jak mi się nie chcę, to odpuszczam. Zdarzało mi się to wcześniej, materiały pojawiały się raz na kilka dni, natomiast teraz staram się, żeby były codziennie. W życiu trzeba pracować nad samodyscypliną. To jest dla mnie ta forma samodyscypliny, żeby robić to codziennie.

Pytałem o to, bo Krzysztof Stanowski często powtarza, że w momencie rozpoczęcia pracy dziennikarza, traci się tę dziecięcą pasję do piłki nożnej.

To jest bardzo słuszna uwaga i myślę, że jest związana nie tylko ze sportem i dziennikarstwem, tylko ogólnie z życiem. W momencie, gdy masz szefa nad głową i konkretne instrukcje, to ta pasja z czasem ucieka. Ja nie mam nad sobą szefa i dlatego ta pasja cały czas jest. Słyszę nieraz: „powinieneś pójść bardziej w tę stronę, zarobiłbyś więcej pieniędzy, miałbyś więcej klientów”, ale wiem, że wtedy stałoby się coś takiego, że odszedłbym od tej swojej pasji, radości robienia tego, na rzecz takiej bardziej uległości pod klienta. Tego nie chcę. Jest dużo osób zadowolonych z tego jaki mam kanał i nie potrzebuję więcej. Cały czas jest u mnie ta radość, którą zresztą widać chyba na filmikach.

Jak wygląda twój typowy dzień?

Staram się narzucić sobie reżim wstawanie między 6 a 7. Po przerwie świątecznej miałem z tym duży problem, ale teraz po urlopie znowu do tego wracam. Dorzucam też sobie mniej więcej piętnaście minut ćwiczeń. Wiadomo – bardziej na pobudzenie, niż zrobienie z siebie „hardcorowego koksa”. Potem przegląd materiałów, czytanie prasy internetowej (zagranicznej i polskiej) i wtedy wiem już, o czym będzie odcinek. Zawsze po nocy masz tyle informacji, które cię interesują, do których chcesz się odnieść, że pomysły rodzą się same. Ewentualnie czytam komentarze, tak powstała też piosenka: „Ramos, główka, brama”. Ktoś po prostu rzucił pomysł i od razu postanowiłem zrobić z tego piosenkę.

Podsumowując – rano przy czytaniu tych portali jest od razu pomysł na filmik, nagrywam, później albo daję coś na mój drugi kanał związany z grami, albo wypada jakiś event i coś trzeba nagrać w plenerze. Czasami trzeba coś zrobić wokół domu, jednak na te zawodowe sprawy poświęcam mniej więcej osiem godzin. Tak że nie jest tak, jak niektórzy sobie wyobrażają, że człowiek na YouTube pracuje po trzy godziny. Wieczorem z kolei staram się spędzić czas z żoną, podjechać i odwiedzić jednych czy drugich rodziców i oczywiście znaleźć trochę czasu dla siebie.

 

 

Masz magistra dziennikarstwa, ale nigdy nie chciałeś zostać typowym dziennikarzem.

Od momentu, kiedy zobaczyłem, jak działa świat dziennikarstwa, nie chciałem w niego wchodzić i gdyby nie YouTube, to nigdy nie podjąłbym się próby wchodzenia w ten świat na sto procent. YouTube daje mi właśnie to, czego nie uświadczyłbym w stricte dziennikarskiej pracy. Totalny luz, totalna swoboda, wybieranie sobie samemu co chce się robić. No i przy okazji robienie takich wyświetleń, jakich nie mają nawet niektóre telewizje.

Co cię najbardziej odrzuciło?

Taka linia redakcyjna. Narzucanie, jak dana rzecz ma być przedstawiona. To nie jest bajka, tak to funkcjonuje. Nie mówię że tak jest zawsze i przy każdym aspekcie, ale nawet jedna taka rzecz od razu mnie odrzuca i mówię do widzenia.

Miałeś jedną taką sytuację podczas pracy w radiu.

Owszem. Nawet niezwiązaną ze sportem. Wiesz, ja w ogóle nie miałem żadnych intencji. Poszedłem zrobić ankietę, przyłożyłem się do niej. Zrobiłem ją naprawdę tak, jak trzeba, a nie jak się ją robi zazwyczaj, że zaprasza się kolegów i oni ci opowiadają, bo tak niestety to czasami działa. Po wykonanej pracy – ponad trzy godziny zbierania opinii – usłyszałem: „no, trzeba jeszcze dograć, bo oni chcą, żeby to trochę inaczej było przedstawione”. Kurde… Chora akcja.

Później poszedłeś w marketing.

Głównie ze względu, że też to bardzo lubię. Interesuję się też psychologią – być może interesuję się tym nawet bardziej niż sportem, o czym nie każdy w sumie wie. O ile na sport poświęcam sporo czasu, o tyle na psychologię wcale nie mniej. To po prostu bardzo istotny element. Marketing, jako dziedzina wymagająca podejścia psychologicznego (jeśli ma być skuteczna), jest czymś dla mnie.

W hipnozę też się bawiłeś.

Cały czas się bawię i powiem szczerze, że to naprawdę coś świetnego. Ludzie często uważają, że to bajka. W sumie nie wiem czemu, przecież stosowano to już lata temu podczas zwykłych operacji, jak nie było środków, które wprawiały w stan narkozy. Była hipnoza. Ludzie byli cięci, przeważnie nie czuli bólu, chyba że coś poszło nie tak. Jest to normalny, naturalny proces dotarcia do ludzkiej podświadomości.

Co w związku z tym robisz?

Praktyczne codziennie robię sobie autohipnozę przed snem. Ogólnie nie mam dzięki temu żadnych problemów „ze sobą”, nie stresuję się, praktycznie nie choruję, a leków nie łykam od dobrych kilku lat. Bardzo dbam o swoją psychikę, wykonując różne ćwiczenia. Ale na przykład jak najbardziej bawiłem się też hipnozą na innych – na rzucenie przez kogoś palenia, czy hipnoza taka bardziej sceniczna, na wywoływanie uśmiechu u ludzi i różne tego typu rzeczy.

Twój sukces, luźne podejście do piłki, pokazuje też, w jaką stronę zmierza dziennikarstwo sportowe.

Troszkę tak. Pokazuje przede wszystkim, że ludzie interesujący się piłką nożną poszukują emocji i luzu. Nie rozumiem podejścia do piłki nożnej pod krawatem, takiego „Ę-Ą”, jak na przykład kiedyś do studia TVP byli zapraszani cały czas specjaliści pozbawieni luzu, wszystko było strasznie na sztywno. I mądrzą się, a jak bardzo te mądrości sprawdzają się w praktyce, najdobitniej zilustrował ostatnio Gary Neville.

W piłce nożnej chodzi po prostu o wywołanie emocji. Mój wczorajszy „live” z meczu PSG-Barcelona [rozmawialiśmy w środę – dop. autor] pokazał to wszystko najdobitniej. Podczas oglądania meczu zamieniam się w „Visca łebka”, z których się śmieje, ale po to dla mnie jest ta piłka nożna, że na czas meczu mam się odciąć. Mam się albo cieszyć jak dziecko, albo denerwować jak dziecko. Mam czuć te emocje całym sobą i na to sobie pozwalam. Piłka nożna jest właśnie po to, a nie żeby się zastanawiać cały mecz nad aspektami techniczno-taktycznymi. Absolutnie nie. Ja na przykład nie wyobrażam sobie, żebym miał zostać jakimś analitykiem taktycznym, bo oglądając jakiś mecz – gdzie byłbym zżyty z danym klubem – od razu by mi się to wyłączyło.

Patryk Mirosławski mówił, że dziennikarstwo to przygoda na kilka lat.

Dla mnie przygodą na kilka lat jest wszystko. Może właśnie poza Footrollem, ze względu głównie na to, że kanał cały czas się rozwija, zmienia się, teraz jest portal footroll.pl. Lubię zawsze coś zmienić, poprawić, ewoluować lub rewolucjonizować. Nie odpowiada mi, jak coś trwa ciągle w tym samym stanie, bo wszystko się zmienia, świat się zmienia, ludzie się zmieniają. Może to samo właśnie miał na myśli Patryk, choć wydaje mi się, że to tyczy się każdego zawodu. Szanuję, że ktoś może na przykład spędzić piętnaście lat na tym samym stanowisku, jakiekolwiek by ono nie było, ale ja bym się wkurzył po dwóch latach, że nie idę w górę w odpowiednim tempie. Wydaje mi się, że razem z ambicją powinna iść również chęć jakiejś zmiany, ale potrzeba „poczucia bezpieczeństwa” zabija to u wielu osób.

Czy dziennikarstwo jest na kilka lat? Też bym nie powiedział. Możesz być najpierw dziennikarzem, zaczynasz pisać, potem sobie idziesz do telewizji, ciągle coś się zmienia…

Jak Tomek Ćwiąkała.

On właśnie pokazuje, że można się zadomowić w dziennikarstwie i nie nudzić się przy tym… i co ważniejsze nie nudzić odbiorcy.

Nie wyobrażam sobie na przykład, żebyś robił to samo w wieku pięćdziesięciu lat.

W tej chwili też sobie tego nie wyobrażam. Ludzie z kolei nie wyobrażają sobie, że jestem w stanie w pewnym momencie się obudzić i stwierdzić, że już nie chcę tego robić. Powierzyć kanał komuś innemu albo go w cholerę zamknąć. Jestem w stanie to zrobić, bo znam siebie, naprawdę. Ani się nie przywiązuje do pieniądza, ani do sławy, która mnie dotyka i jest dla mnie szokiem. Polewam z tego, jak ludzie podchodzą na ulicy i chcą robić ze mną zdjęcia – to jest bardzo miłe, ale dla mnie to jest jakaś chora abstrakcja. Rozumiem ten schemat, ale do tej pory nie przestaje mnie bawić, że to dotyczy właśnie mnie. Ale cóż – życie.

W każdym razie sława nie jest czymś, co sprawia, że chcę coś robić, bo jestem sławny. Nie napędza mnie. W życiu na pewno nigdy nie odbije mi palma. Jasne, jest to bardzo przyjemne, ale trzeba uważać i pracować nad psychiką, żeby nie wjechało ci to na głowę.

Najgorsze jest, jak zaczniesz gwiazdorzyć. Przykład – ostatnio Lachu (prowadzący jeszcze większy kanał na YT o FIFIE) był na evencie z piłkarzami Ekstraklasy. Zrobił z częścią z nich wypowiedzi, podchodzi do jednego z nich, a on się pyta:

– Gdzie to będzie?

– Na YouTube.

– Pff, na YouTube… To może ktoś inny się zgodzi.

On by mu zrobił wyświetlenia większe niż telewizja przecież… I to naprawdę nie była gwiazda, wręcz przeciwnie – osoby średnio zainteresowane Ekstraklasą nawet nie wiedziałyby, co to za gość. To jest właśnie to gwiazdorstwo, pchanie się do telewizji, przed kamery, ale ucieczka przed „chłopakiem, który trzyma w ręku kamerę, bo na pewno jest niepoważny”. W życiu bym nikomu nie powiedział: „stary, skąd ty jesteś? Ile ty masz tam wyświetleń?”. Współpracuję z Youtuberami, którzy mają z trzy tysiące subów, nikomu nie odmawiam.

Kompletnym przeciwieństwem gwiazdorzenia wydaje się Michał Pol.

Król Twittera, jeżeli chodzi o polski sport. Dopóki się nie pozna pewnych ludzi, ciężko wyrobić o nich prawdziwą opinię. Ale jemu naprawdę życzę wszystkiego najlepszego. Jest naprawdę bardzo w porządku, normalny facet… Lecieliśmy z Lachem bodajże do Madrytu i graliśmy w jakąś tam zgadywankę herbów piłkarskich, piłkarzy itp. I on tak w pewnym momencie na to spojrzał i… zaczęliśmy grać w trójkę, po prostu dobrze się bawiąc i dyskutując. Normalny facet, z którym zawsze można normalnie porozmawiać, kompletnie nieoderwany od ziemi i za to wielki szacunek, bo przecież sukces jako dziennikarz sportowy odniósł gigantyczny. Dobry przykład człowieka, któremu nie odbiła palma.

Bez luźnego podejścia chyba długo się w tej branży nie wytrzyma.

Nikogo na Twitterze nie zbanowałem ani razu, nie mam żadnej zablokowanej osoby. Na YouTube może kilka czy kilkanaście, kilkadziesiąt max, ponieważ obrażają inne występujące na filmie osoby. Robię to, bo wiem, że ludzie się mogą tym przejmować. Jednak sam nie rozumiem, jak można przejmować się negatywnymi komentarzami na swój temat w internecie. Przejmuję się tylko opiniami osób, na których opinii mi zależy. To powinno być logiczne i powszechne.

Dopóki patrzę sobie w oczy w lustro i wiem, że jestem dobrym człowiekiem, robię wszystko zgodnie ze swoimi moralnymi zasadami, mogą pisać, co chcą. Nie obchodzi mnie to.

Mam jedną zajebistą anegdotkę odnoście hejtera. Chyba do końca życia ją zapamiętam. Na Twitterze często ktoś tam pisze: „o kurwa, tego raka footrolla to kojarzycie?”, inni odpisują: „jaki footroll? nie znam!”. Zawsze lajkuję te komentarze, zostawiam serduszko, bo jak już ktoś mnie oznacza, to nie wypada przemilczeć. Potem znowu widzę: „o, oznaczmy go! Niech widzi!”. Ja to lajkuję, lajkuję i nagle gościu pisze pewien komentarz. Żeby rozjaśnić – nie potrafię tego powtórzyć, ale w jednym z filmików wspomniałem gdzieś mimochodem, że hejterzy to jest kółeczko wzajemnej adoracji, których zdanie obchodzi tylko ich samych, w ich zamkniętym gronie. On to powtórzył słowo w słowo, dokładny cytat, jak to w ogóle było wyrwane gdzieś ze środka odcinka! I ja mu mówię, że nic nie muszę pisać, bo zna moje odcinki na pamięć i idealnie cytuje (śmiech).

Hejter mnie zawsze będzie bawił, ale nigdy się nim nie przejmuję. Co innego merytoryczna krytyka, którą bardzo lubię i cenię. Ostatnio napisał mi chyba Józek Guardiola na Twitterze, żebym zmienił tytuł. Napisałem „Gwałt w meczu Barcelona-PSG”, a on napisał, że bez przesady z tym gwałtem. Zrozumiałem, że rzeczywiście może się to wielu osobom źle kojarzyć. Zmieniłem na „masakra”, po prostu. Taka różnica między zabawnym hejterem, a cennym krytykiem.

Gazety mają w ogóle przed sobą jakąś przyszłość?

Nie wydaje mi się. Myślę, że papierowe wersje odejdą do lamusa prędzej czy później, a portale będą mocno zindywidualizowane i niestety pójdą w krótsze treści, formę obrazkową i wideo.

Ludzie już nie czytają dłuższych treści?

W ogóle nie umieją. Ogłupienie jest tak masowe, że szkoda się zastanawiać, jak to może już niedługo wyglądać. Ludzie narzekają na „clickbejty”, ale jak napiszesz w tytule „wywiad rzeka z Iksińskim”, no to będzie: „kogo to obchodzi, kto to jest?”… alek jak wyrwiesz jakiś pikantny cytat z kontekstu, to jazda! Klikają i nikt nie powie złego słowa.

Skoro jesteśmy przy clickbejtach, powiedz, na czym polegał twój ostatni eksperyment?

Wsadziłem na miniaturce zdjęcie roznegliżowanych kobiet. Dodałem oczywiście: „skandal, afera, zdjęcia, zobacz!”, czyli wszystko, co jest najbardziej clickbajtowe i powiem szczerze, że jestem mocno zaskoczony. Miało to więcej wejść niż normalnie, ale była to różnica na poziomie zaledwie dwudziestu-trzydziestu procent. Świadczy to o tym, co podkreślam wielokrotnie, że jestem bardzo dumny i zadowolony ze swoich widzów. W większości są to osoby, do których chcę trafiać. Oczywiście zdarzają się wyjątki. Gdybym mógł, wyciąłbym tak ze trzydzieści procent oglądających, ale się nie da.

Eksperyment pokazał, że większość moich odbiorców nie leci na cycki na miniaturce i tego typu rzeczy. To jest przyjemna sprawa. Oczywiście wzrosły wyświetlenia, ale te przypadkowe łapki w dół świadczą o tym, że ludzie, którzy trafiali do mnie przypadkowo, od razu z żalu, że nie ma zapowiadanych cycków, uciekały niezadowolone.

 

 

Sam jednak nieraz też dajesz mocno prowokacyjne tytułu.

Racja. Robię to i będę robił z tego względu, o którym rozmawialiśmy. Nagrywam dzisiaj odcinek o blamażu Barcelony z PSG i oczywiście jest: „Dramat, masakra, blamaż”, bo jeżeli napisałbym „moja opinia o meczu Barcelony z PSG” to doskonale wiesz, ile osób by w to kliknęło.

Jak bardzo „Made of hate”, w ogóle kariera basisty, pomogła ci w  tak regularnym tworzeniu piosenek?

Fakt, że jestem basistą i od dawna gram na basie umożliwił mi to, że podczas nagrywania tych piosenek – choć kompletnie nie mam głosu do śpiewania – wiem, co to jest tonacja, i że trzeba się trzymać pewnych skal. Gdy słucham piosenek na innych kanałach, widzę, że ludzie nie mają tej podstawy muzycznej. Ja z kolei, pomimo że nie mam głosu do śpiewania, to i tak potrafię to zaśpiewać w miarę czysto. Z naciskiem na „w miarę”.

Interesowanie się muzyką umożliwiło mi właśnie komponowanie tych utworów, linii melodycznych.

Wina Sędziego, twój pierwszy hit, powstała spontanicznie?

Totalnie spontanicznie. Chciałem jakoś wkurzyć fanów Realu, wpadła mi ta nuta. Historia taka sama jak przy wszystkich moich piosenkach, które odniosły jakiś tam sukces. Pełen spontan.

Ta piosenka o Ramosie to chyba najlepszy przykład.

Całość, łącznie z klipem, powstała w ciągu czterech godzin. Chyba jakiś rekord świata!

Kojarzysz Przemysława Pająka ze Spider’s Web?

Tak.

Powiedział kiedyś w wywiadzie z Leszkiem Milewskim, że w prowadzeniu portalu istotne jest angażowanie osób o mniejszym bagażu intelektualnym. Skojarzyło mi się to z twoim przypadkiem, bo wydaje mi się, że nieraz celowo wstawiasz coś bardziej prymitywnego, aby dotrzeć do większego grona odbiorców.

Powiem szczerze – akurat sport jest dla mnie prymitywną dziedziną życia, nie oszukujmy się. Nie dorabiajmy do tego żadnej filozofii. Emocjonujemy się ludźmi biegającymi za piłką w świecie pełnym korupcji, gdzie nie wiemy gdzie i co jest ustawiane. To wszystko jest prymitywne. Niektórzy piłkarze to przecież też nie są tytani intelektu, jednak trudno im się dziwić. Całe życie poświęcili nie na książki, a na bieganie za piłką i wyrabianie sobie kondycji. Nic w tym złego, naturalna sprawa, bo nie ma ludzi od wszystkiego. Nie chcę z tego względu przeintelektualizować tych filmów, w ogóle nie próbuje obierać tej drogi. Chcę utrzymać ten swojski, luźny ton.

Raz, że oczywiście robię to świadomie, lubię prowokować i robić napinkę, bo jak ktoś nie ma dystansu, to mnie to po prostu bawi. Dwa – wiadomo, jak to oddziałuje na wyświetlenia. Dla mnie po prostu taka jest piłka – prymitywna. Próba bawienia się w sportowego Miodka byłaby nieporozumieniem.

Miałeś kiedyś taką sytuację, że chciałeś coś nagrać, ale pomyślałeś, że będzie to zbyt mądre?

Zdarzało się parę razy tak, że nagrałem materiał, wyszedł długi i merytoryczny, i przy oglądaniu go skasowałem. Kilka razy robiłem tak w przypadku około dwudziestominutowych materiałów. Stwierdziłem, że to nie jest dobre na YouTube. Nagrałem kilka minut krótszą wersję, bardziej z jajem.

Zdarzają się jednak u ciebie też piosenki z przesłaniem.

Powiem szczerze, że jest ich całkiem sporo. To przesłanie jest czasami proste jak zadanie dla przedszkolaka (i tak dla niektórych za trudne), bo to jednak piosenki o piłce, a nie o ludzkim istnieniu. Przykład ostatniej piosenki niby o Arsenalu, bo niby Arsene Wenger ją śpiewa. Tylko że ktoś, kto ma mniej więcej trzy szare komórki, zda sobie sprawę, że jest to bardziej beka z Tottenhamu niż Arsenalu. Jednak w komentarzach i tak: „kurwo jedna, odpierdol się od Arsenalu!” i tego typu tematy. To zawsze śmieszy.

Mam z tego ubaw. Trzeba mieć kilka szarych komórek, żeby to wyczuć, a jak widać część osób nie ma.

 

 

Podobnie było z piosenką o Ronaldo.

Ale tam to jest już w ogóle… trzeba być skrajnym debilem, żeby tego nie zrozumieć. Jeżeli na początku i końcu filmiku informujesz o projekcie, a niektórzy tego nie rozumieją… cóż – do takich ludzi nawet nie chcę próbować dotrzeć.

Mówiłeś w rozmowie z Tomkiem Ćwiąkałą, że nie pasujesz do świata Youtuberów.

Nie pasuję. Mój kanał nie jest za specjalnie formatem Youtubowym. Od dłuższego czasu mam zamiar nagrać jeden odcinek w takim formacie typowo pod YouTube, z ciekawości. Wiesz, te wszystkie cięcia, modulacje głosu, jakieś tam różne uchwyty, dźwięki w tle, ale po prostu jak do tego siadam, to mi się odechciewa. Nie czuję tego.

Może mówię mocno samokrytycznie, ale po prostu nie pasuję. To co mnie różni od większości Youtuberów to fakt, że naprawdę mam poczucie, że strasznie dużo osób nie tylko to ogląda, ale dla wielu osób niepotrzebnie jestem nawet wzorem czy drogowskazem jak na coś patrzeć. Nie lubię czytać komentarzy w stylu: „o, Dissu, tak uważasz, to ja też tak będę uważał”. Co to w ogóle jest za podejście? Wyrażam po prostu swoje zdanie, każdy musi myśleć za siebie, ale ja też muszę brać za swoje słowa odpowiedzialność. Naprawdę trzaskałbym po dwa razy więcej wyświetleń, gdyby wszystkie moje filmiki leciały tak: „widzieliście, kurwa, tego Messiego… ja pierdolę”. Oczywiście wtedy target leci poniżej osiemnastego roku życia, ale to by się tak klikało, byłoby tak oglądalne, tylko wiesz – kiedyś nawet używałem bluzgów, jednak ze względu na tę mniejszość użytkowników poniżej osiemnastego roku życia staram się to mocno ograniczać, wręcz wykluczyć.

W sumie jest to mocno zaskakujące, że na kanale jest tylko 20% osób niepełnoletnich.

W tej chwili około siedemnastu procent.

Malutko.

Jak na You Tube tak. Są jednak kanały, które mają jeszcze wyższą tą średnią, ale oczywiście większość ma niższą. Ująłbym to tak – YouTube jest jednym z raków społeczeństwa. Sprawia, że ci, którzy teraz spędzają według badań średnio około czterech godzin na oglądanie tego wszystkiego – to jest w ogóle jakiś kosmos – będą miały sprane mózgi od oglądania takich treści. Nie wiem, czy oglądasz inne kanały, jakieś niesportowe?

Rzadko. Jednak nieraz jak coś oglądam, dziwię się, że coś tak słabego może mieć tak dużo wyświetleń.

Stary… to jest po prostu… nie chcę wymieniać tutaj nazw, ale ludzie wypowiadają się na przeróżne tematy w sposób mocno infantylny, to ma wiele wyświetleń, dzieciaki to wszystko chwytają. To jest dla mnie po prostu przerażające. Już abstrahując od tego, że wszyscy klną, epatują cyckami… Nie, dramat. To jest po prostu dramat społeczny.

Czyli YouTube jest sporą odpowiedzialnością.

Bardzo dużą i moim zdaniem więcej osób powinno mieć tego świadomość. Są osoby, które lubię i oglądam, ale powinni brać pod uwagę, że ogląda ich w większości, albo w dużej mierze grupa dzieciaków. Sypanie bluzgami… wiem, że ich to nie obchodzi, bo mają z tego dobry hajs, jednak powinniśmy mieć pewną granicę i wiedzieć, co można, a czego nie można.

Robią to tylko dla kasy?

Powołam się na taki przykład Gimpera. Nie dlatego, żeby go krytykować, tylko dlatego, że jest dobrym przykładem. Sam o sobie mówi w wywiadach, że to, co robi na kanale, jest inne niż jego normalne zachowanie, jednak nadal to robi. Wiele osób, które znają go prywatnie mówi, że to w porządku gościu. Ja go nie znam, więc nie wiem, ale widzisz – choć sam przyznaje, że robi debilizmy na kanale, i przyznaje, że jego target jest poniżej osiemnastego roku życia, to dlaczego z tego nie zrezygnuje? I tak dobrze, że daje oznaczenia 16+, czy rozmawia z rodzicami tych dzieciaków, bo większość ma to głęboko w poważaniu… Ja może jestem idealistą – bo jestem – i oczekuję od ludzi wyrzeczenia się pewnych rzeczy z powodów, które mogą ich kompletnie nie obchodzić, ale tak już mam. Poza tym to nie tylko wina Youtubera, a w większości, niestety, wina rodziców.

Mimo wszystko ja bym źle spał, gdybym tworzył kanał wiedząc jak może wpłynąć czy ukształtować jakiegoś dzieciaka. Żałuję, że więcej osób nie śpi źle z tego powodu.

Wydaje mi się, że dzieje się tak z prostego powodu. Gdybyś rzucił swój kanał i zajął się czymś innym, to nie miałbyś problemu z utrzymaniem siebie i rodziny. Większość Youtuberów, którzy często mają maksymalnie dwadzieścia lat, po prostu nie ma takiej możliwości. Nie chcę ich absolutnie bronić, ale widać, że robią to tylko i wyłącznie dla kasy, a wiadomo, co dają wszystkie bluzgi czy głupie zachowania.

Bardzo możliwe, że w wielu przypadkach jest dokładnie tak, jak mówisz. Ciężko powiedzieć na pewno.

Jak w przypadku niektórych piłkarzy.

Piłkarze to jest też trochę inny temat. Brak edukacji finansowej, ogólnie, nawet nie mówiąc tylko piłkarzach, jest tego powodem. Czyta się przeróżne dane, że sześćdziesiąt procent zawodników NFL, którzy przecież zarabiają miliony, w kilka lat po zakończeniu kariery nie ma pieniędzy. Ile procent piłkarzy ma tak samo? To jest duży problem. Przecież Radosław Kałużny pracował w sortowni paczek, a nie tak dawno był Reprezentantem Polski. To świadczy, że ludzie nie mają edukacji finansowej.

Przykładów jest cała masa. Można mnożyć i mnożyć. Co mogę polecić? Na pewno książkę Michała Szafrańskiego „Finansowy ninja”. Prowadzi bardzo popularnego bloga: „Jak oszczędzać pieniądze”. Zarobił ponad 2 miliony złotych na wspomnianej książce. Moim zdaniem jest to publikacja obowiązkowa dla każdego już na poziomie liceum. Uświadomienie sobie pewnych rzeczy… Ja naprawdę mógłbym kupić sobie w leasing furę za dwieście tysięcy, płacić raty, mógłbym chodzić w ciuchach po tysiaku, ale nie robię tego. Chodzę w kurtce, która ma ze trzy lata, moje buty mają drugi sezon. Jak się zaczną rozpadać, to je zmienię. Nigdy nie kupuję niczego, by komukolwiek zaimponować stanem posiadania. Nie interesuje mnie to. Nie potrzebuję obnoszenia się z czymkolwiek i jestem świadomy, że wszystko może się jutro zmienić. Odnoszę wrażenie, że wiele osób nie jest tego świadomych – żyje ponad stan i tak samo jest z niektórymi Youtuberami. Mają teraz dużo kasy  – mieszkanko, samochodzik, ale wiesz – życie nie jest takie proste jak twoja obecna sytuacja. Trwa znacznie dłużej i trzeba o tym myśleć. Niektórym czasami tego brakuje.

Zahaczymy teraz delikatnie o wątki polityczne.

(śmiech) Chyba ulubiony temat całej Polski. Jeszcze w trakcie studiów strasznie krytykowałem mojego brata, który nie oglądał wiadomości. Codziennie oglądałem to gówno i namawiałem go do tego samego. On patrzył na mnie jak na debila i mówił: „człowieku, daj mi spokój”. Kiedyś nie potrafiłem tego zrozumieć, a dzisiaj jak sobie myślę, jak wtedy prało mi to mózg… Teraz moje poglądy społeczno-polityczne są zupełnie inne niż wtedy, ale jest jedna różnica. Z oglądania telewizji przesiadłem się na czytanie różnych książek. Jest jedna prawda, powiedziana wiele lat temu przez Jeffersona – „ten kto nie czyta nic, jest bardziej oświecony od tego, który nie czyta nic poza gazetami”. To jest po prostu święte słowo dla każdego.

Jak się zamyka oczy, to widzi się więcej.

Nic dodać nic ująć.

Co sądzisz o mieszaniu polityki do sportu?

Są to bardzo rzadkie przypadki i każdy trzeba rozpatrywać moim zdaniem osobno.

Kibicujesz Barcelonie, więc wspomnijmy może o independencji.

Nie wierzę w to, że Katalonia będzie niepodległa, a to, że oni sobie krzyczą na stadionach w tych siedemnastych minutach… niech krzyczą. Niby to trochę bezcelowe, ale z drugiej strony popieram bezcelową walkę, z góry skazaną na porażkę, jeżeli z czymś się wiąże i stoją za nią ideały. Lepsze to, niż nie robienie niczego.

Rozśmieszyło cię może, jak podczas meczu Lechii z Barceloną polscy kibice tak krzyczeli.

No, to jest trochę zabawne. Nie byłem na ty meczu, nie doświadczyłem tego na żywo, ale to musiało być dość żenujące przeżycie. Rozumiem Katalończyków, bo jak chodzisz po Barcelonie, to nie ma ulicy, gdzie na balkonie nie byłoby powieszonych kilka flag Katalonii. To się dzieje wszędzie. Wiem, że stadion Barcelony jest mocno związany z polityką, rozumiem to.

Kiedyś był dla Katalończyków jedynym miejscem, gdzie byli wolni.

Tak, tylko tam mogli rozmawiać po katalońsku, więc nie możesz tego oderwać w tym kontekście od polityki – dlatego mówię, że są różne przykłady. Rozumiem ich. Niech śpiewają, stadion jest dla nich ostoją „niepodległości” katalońskiej.

Jednak krzyczący tak Polacy… w życiu nie krzyknąłem na Camp Nou, chociaż inni krzyczeli, independencia, bo dla mnie to jest coś kompletnie obok mnie. Prawda jest taka, że ludzie lubią się wypowiadać w tematach, o których nie mają pojęcia, jeżeli większość tak uważa. Najbardziej uwielbiam to, co się dzieje na „dramach” na YouTube. Wiesz, ludzie obejrzą jeden filmik – tak jak ostatnio było z Wardęgą i Gargamelem – wyrobią sobie opinię: „dobrze, dobrze, dobrze!”, po chwili drugi odpowie i zaczyna się: „o Jezu, byłem za nim, ale teraz, po tym co pokazałeś, jestem za tobą”. Parodia.

Mocno się ostatnio wzburzyłeś w sprawie usuniętego z herbu Realu krzyża, ale podkreślasz, że nie ma to nic wspólnego z religią.

Absolutnie nie chodzi tutaj o religię. Daleki jestem od tego. Religia nigdy nie powinna mieć nic wspólnego z czymkolwiek innym, poza religią i sumieniem każdego z osobna. Sytuacja z herbem to moim zdaniem typowe oddawanie części swojego herbu za pieniądze. Ja bym nawet kawałka koloru za pieniądze nie oddał. Ktoś by powiedział, że ten żółty jest zbyt żółty, zróbmy bardziej pomarańczowy. Dla mnie to już jest przegięcie.

Śmieszy cię, jak Barcelona i Real podzieliły polskich kibiców? Głownie młodych.

Bardzo mnie to śmieszy, ale też po części napędza. To jest naprawdę zabawne.

Bez tej napinki też byłoby nudno.

Nie wyobrażam sobie, jakby Real miał nie rywalizować z Barceloną. To napędza wszystko niesamowicie. 

 

 

Z czego po tylu latach jest największa duma?

Jestem najbardziej dumny, że mój sukces – bo to jest sukces, tak to trzeba nazwać – kompletnie mnie nie zmienił i nie ma na mnie wpływu. Przede wszystkim wydaje mi się, że jestem dobrym człowiekiem. Nie brzmi to skromnie, ale taka jest prawda. To jest dla mnie najważniejsze i tego chcę się trzymać w życiu. Z tego jestem po prostu zajebiście dumny. Nie jestem dumny z tego, że poświęcając dużo czasu na to wszystko, miałem mniej czasu dla rodziny czy przyjaciół. Teraz jednak jest pora, żeby to powoli zmienić. Nie, żeby ktoś miał do mnie pretensje, ale czuję, że w życiu są ważniejsze rzeczy, niż pompowanie non-stop pracy zawodowej. Trzeba wyciągać wnioski na bieżąco.

Taki YouTuber ma jednak lepiej od typowego dziennikarza o tyle, że może nagrać coś z góry i mieć cały dzień wolny. Nawet sobotę, która zazwyczaj jest najbardziej intensywnym dniem pracy.

Korzystam z tego od czasu do czasu. Mam format czy to dekalogu, czy piosenki. Mogę to sobie zostawić i pewnego dnia, kiedy gdzieś jadę czy mi się nic nie chcę, po prostu wrzucić i wszystko jest załatwione.

 

 

Na koniec może banalne pytanie, ale trudno je nie zadać. Największa wpadka?

Nie jestem dumny, ze sposobu, w jaki wypowiedziałem się na temat osób kibicujących Portugalii w meczu przeciwko Polsce. Nie zdejmuję tego filmiku z kanału tylko i wyłącznie dlatego, że nie można wypierać się tego, co się zrobiło. Nie uważam, że nie miałem racji na temat sytuacji. Chodzi raczej o to, że przekazałem to w BARDZO złej formie. Tam było tyle bluzgów, że zęby mnie bolą, gdy sobie o tym przypomnę.

Kolejna wpadka. Może nie jakaś duża, ale na pewno śmieszna. Jak robiłem pierwszy wywiad z Tomkiem Ćwiąkałą, to oznaczyłem go na Twitterze, a mój słownik w telefonie zmienił „Ćwiąkała” na „Ćwiąkalski” (śmiech). Nie zwróciłem na to uwagi, a widzę, że ludzie piszą o tym w komentarzach. Na Twitterze nie masz przecież edycji, więc został ten Ćwiąkalski. Śmiesznie.

Dobrze, że to dotyczyło jego. Trafiłbym na jakiegoś gościa, który ma kijek w tyłku i by się pewnie mocno pogniewał. Poza tymi sytuacjami nie miałem chyba jakichś wpadek.

Rozmawiał Norbert Skórzewski.

 

 

Wywiad pierwotnie ukazał się na portalu footroll.pl – KLIKNIJ TUTAJ

 


Autor: Nascimento1998

KOMENTARZE
Brak komentarzy
Obecnie online: brak użytkowników online
Copyright © 2015-24 by Łukasz Czyżycki