x

 

ZZA BRAMKI - VARIA
OCENA mocne: 8, słabe: 0
zobacz komentarze

Bayern Monachium – dlaczego właśnie temu klubowi kibicuję najmocniej?

02-04-2016, 00:46, Unikalnych wejść: 16520
ZZA BRAMKI
VARIA

 

 

 

 

KIBIC DRUGIEJ KATEGORII

Nie zamierzam ukrywać, że jeśli chodzi o moje kibicowanie Bayernowi, to jest ono raczej o tyle mocne, co niestałe… To znaczy, w tym momencie z całego z serca życzę bawarskiemu klubowi sukcesów na wszystkich możliwych frontach - potrójnej korony, a w ramach "wisienki na torcie", tytułu króla strzelców dla Roberta Lewandowskiego. Tym samym, trzymam kciuki za Pepa Guardiolę i mam nadzieję, że opuszczając Monachium, nie będzie on musiał czuć się gorszy od swojego poprzednika, który trzy sezony temu, zawiesił mu poprzeczkę naprawdę bardzo wysoko. Ale wracając do kibicowania i mojego stosunku do ekipy z Monachium. Wspomniałam wcześniej, że nie jestem stała w klubowych uczuciach… Zagorzali fani Bayernu zapewne nazwaliby mnie „chorągiewką na wietrze”, kimś nieautentycznym w swej sympatii dla drużyny. Może nawet zasłużyłam sobie na miano kibica drugiej kategorii, albo nawet (jak się ostatnio przyjęło w naszym kraju mówić), kibica „drugiego sortu”… Prawda jest taka, że faktycznie, nie ma we mnie jakiegoś szczególnego przywiązania do barw klubowych, a moje dopingowanie Bayernowi, nierozerwalnie związane jest z obecnością w tej drużynie Roberta Lewandowskiego. Gdyby nasz najlepszy snajper, dajmy na to, skusił się swego czasu na (zapewne bardzo interesującą) propozycję  Florentino Péreza, to dziś byłabym wierną-niewierną… fanką Realu Madryt! A moje serce biłoby mocniej przy Santiago Bernabeu, nie zaś na Allianz Arena…


Tak, mam świadomość, że moje kibicowanie jest nieco dziwne, dla niektórych wręcz niepojęte - nie do przyjęcia po prostu… Tak, jak zaznaczyłam na moim profilu, gdy zakładałam sobie konto na tej stronie, kibicuję wszystkim drużynom, w których grają nasi reprezentanci. Tak to właśnie u mnie wygląda – to nie kluby, ich historie i barwy, są dla mnie najważniejsze. Liczą się ludzie, piłkarze, których podziwiam, za których trzymam kciuki, a ich kariery śledzę od dawna. Moje sympatie wyznaczają wektory transferów, a miłość do klubu na ogół trwa tyle, co czas kontraktu mojego futbolowego idola… Choć bardzo często sentyment pozostaje na dłużej – jak chociażby w przypadku Borussii Dortmund. Zwłaszcza że sam Lewandowski raczej także ma pozytywne skojarzenia z Dortmundem, no i zapewne ma też świadomość, jak wiele temu klubowi zawdzięcza. Dlatego ja życzę BvB jak najlepiej (czyli wicemistrzostwa…), zwłaszcza, że jej barw nadal broni Łukasz Piszczek, którego także bardzo cenię i lubię. Byłoby wspaniale, gdyby obydwa kluby z Polakami w składzie, znalazły się na podium niemieckiej Bundesligi (co jest akurat wielce prawdopodobne), a na dokładkę, zostały triumfatorami europejskich pucharów – to byłoby już naprawdę coś fantastycznego! Oczywiście  urzeczywistnienie tej drugiej opcji, będzie szalenie trudne, ale przecież nie jest niemożliwe.


 

Oczywiście ten mój autorski system kibicowania (co prawda jeszcze go nie opatentowałam, ale…), tyczy się jedynie zagranicznych klubów. Gdyby bowiem któryś z polskich ligowców nadal liczył się w walce o prymat w Europie (nieważne czy to LM, czy LE), całym sercem byłabym po jego stronie. Bez względu na miasto, z jakiego klub się wywodzi i kto stanowi o sile jego kadry. Jednakże przedstawiciele Ekstraklasy, mecze toczone w ramach europejskich pucharów, mogą oglądać podobnie jak ja – na ekranie telewizora… Skoro więc (póki co) sytuacja na krajowym podwórku wygląda tak, a nie inaczej, skupiam się na dokonaniach tych Polaków, którzy bronią barw naprawdę znanych i cenionych w Europie firm. Cieszę się z każdego ich sukcesu i jestem dumna – ponieważ zdecydowana większość z nich, to ludzie stanowiący wspaniałą wizytówkę nie tylko polskiego futbolu, ale Polski w ogóle.

 

 

PEP GUARDIOLA – CZŁOWIEK, KTÓRY MA COŚ DO UDOWODNIENIA

Poprzednik Hiszpana, Jupp Heynckes mocno zaakcentował swoje pożegnanie z Allianz Arena. Zdobył z Bayernem Monachium wszystko, co było do zdobycia, zaskarbił sobie dozgonny szacunek i wdzięczność kibiców, odszedł w chwale. W sumie bardzo podobna sytuacja, jak wcześniejsze rozstanie Guardioli z Barceloną. Czy te scenariusze mają szansę się powtórzyć? Czy hiszpański szkoleniowiec jest w stanie udowodnić wszystkim, że potrafi doprowadzić drużynę do tryumfu w Lidze Mistrzów, Pucharze Niemiec i Bundeslidze? A to, co po sobie pozostawi, to nie będą zgliszcza, tylko wspaniałe i okazałe pomniki futbolowej historii? To się okaże już niebawem. Ja jestem przekonana, że  ten niebywały bez wątpienia wyczyn, leży w zasięgu jego możliwości. Nawet uwzględniając wszelkie kłopoty kadrowe drużyny  Bayernu, problemy z kontuzjami itp., wierzę, że jest to możliwe.

Nigdy nie darzyłam Pepa Guardioli jakąś specjalną estymą. Bez szczególnej sympatii patrzyłam na jego kolejne osiągnięcia i tytuły. Nie zachwycał mnie ani styl gry preferowany przez Hiszpana, ani jego pełen ekspresji sposób prowadzenia zespołu w trakcie meczu, z pozycji ławki trenerskiej. Jednakże zawsze doceniałam jego osiągnięcia. Uważałam, że i owszem, wyniki ma imponujące - przecież tego, co pokazywał z Barceloną, nie da się w żaden sposób zakwestionować, czy umniejszyć. Zresztą, od kiedy przejął Bayern Monachium, jego kolekcja trofeów jeszcze bardziej się powiększyła. Jednakże te wyniki uważałam za tak oczywiste i łatwe, jak, nie przymierzając, oddychanie. Osiągał je jakby programowo, z automatu, jakby taki był ustalony z góry, porządek rzeczy w futbolowym świecie. Jakby nie musiał o nic walczyć, starać się, a wszystko działo się samo - bez jego większego udziału i wysiłku. A przecież to nieprawda… Dziś to już wiem. Ale kiedyś, pomiędzy słowem "Guardiola" a słowem "sukces", stawiałam zawsze znak równości - w przekonaniu, że innej możliwości nie ma, bo przecież być nie może... Gdy więc w zeszłym sezonie, Bayern odpadł z LM na etapie półfinałów ulegając Barcelonie, byłam mocno zdziwiona (podobnie zresztą, jak rok wcześniej). Jak to? Przecież Pep jest do bólu konsekwentny w tym, co robi i do bólu skuteczny. W zasadzie zawsze osiąga to, co sobie wcześniej założył. Okazuje się, że jednak nie zawsze wszystko się udaje, nawet takim gigantom trenerskim, jak on...

 

 

TRUDNA PRZEPRAWA Z JUVENTUSEM

Kiedy w środę (16 marca), po fatalnej pierwszej połowie rewanżowego meczu z Juventusem Turyn w 1/8 finału LM, wszyscy już widzieli ponownie wyeliminowany z tych prestiżowych rozgrywek Bayern, ja jednak znów spokojnie czekałam na bramki Lewandowskiego i spółki. Padły one w końcu, choć cierpliwość fanów klubu z Bawarii, wystawiona została na najwyższą próbę… Monachijczycy cierpieli „przeokrutnie”,  gdyż takiego początku spotkania z pewnością sobie nie zakładali nawet w najgorszych koszmarach – dwie szybko strzelone przez przeciwnika bramki (a mogły być trzy…), wybiły ich kompletnie z rytmu i  obróciły w pył założenia taktyczne trenera. To nie tak miało być, nie tak to miało wyglądać – zagubienie i bezradność widać było na każdym kroku. Jak to trafnie wówczas ujął dziennikarz sportowy Michał Trela we wpisie na Twitterze:

„Gdy Bayern dominuje, dominuje absolutnie. Gdy jest bezradny, jest bezradny absolutnie.”

Z kolei, Robert Lewandowski, w pomeczowym wywiadzie wyznał:

„W pierwszej połowie nie mieliśmy zbyt wiele do powiedzenia. Dopiero po pierwszej bramce wróciliśmy z zaświatów”.

I rzeczywiście tak właśnie było – pierwsza część meczu była w wykonaniu Bayernu po prostu zaskakująco słaba. Na szczęście udało się dotrwać do przerwy, a następnie, po nieustępliwym parciu na bramkę rywala, doprowadzić do strzelenia  gola kontaktowego. Nie bez znaczenia jest dla mnie fakt, że to nie kto inny, a nasz czołowy snajper i najlepszy piłkarz, dał kolegom sygnał do ataku i jednocześnie obudził w nich nadzieję na końcowy sukces. Do tego bowiem momentu, morale zawodników Bayernu raczej nie było za wysokie, co później przyznał w wywiadzie Robert Lewandowski, gdy mówił:

„Juventus nas trochę zaszokował”.

Ten „zaszokowany” i bardzo długo bezradny Bayern, jednak w końcu podniósł się z kolan i udowodnił wszystkim, że nie można nigdy przedwcześnie go skreślać. Z kolej Pep Guardiola dowiódł, że potrafi wykorzystać te kilkanaście minut przerwy, by zmotywować i ustawić ponownie zespół tak, by ta metamorfoza przyniosła pożądane rezultaty. Dwa upragnione gole (drugi praktycznie w ostatnich sekundach meczu…) i czekała nas dogrywka. I znów potrzeba było mocnych, męskich słów, by przekonać wątpiących i uskrzydlić, tracących siły. Tym razem, jak zdradził po meczu Thomas Müller, Hiszpan postraszył swoich podopiecznych, że jeśli nie wygrają dogrywki, to „obetnie im j _ _ _”! Hmm…, powiedzmy, że chodziło atrybuty męskości. No cóż, w kontekście późniejszych wydarzeń na boisku, można chyba zgodzić się ze stwierdzeniem,  że cel osiągnął. Natomiast środków, jakie zastosował, do osiągnięcia jego realizacji – nie wypada mi komentować i jakoś szczególnie analizować… To ja tutaj ślęczę godzinami nad artykułami o roli psychologii sportu, treningu mentalnym itp., a okazuje się, że czasem zamiast naukowego podejścia, wystarczy kilka prostych, mocnych słów… Ale może to właśnie jest klucz do sukcesu – prostota i konkret? Bez zbędnego mentorstwa, wyszukanego słownictwa i wysublimowanych zwrotów? Ach ten męski świat dosadnych pogadanek motywacyjnych… Nie zamierzam ich jednak negować – przynajmniej do czasu, gdy będą przynosić pożądane efekty!

 

 

PRZYCZAJONY TYGRYS, UKRYTY SMOK...

Jakoś tak utkwił mi w pamięci tytuł, nakręconego jakieś 16 lat temu w konwencji kung-fu filmu, z motywami sztuk walki i dalekowschodniej filozofii. Lubię czasem do niego nawiązywać, doszukując się wszelkich analogii. Przyczajony tygrys, ukryty smok – żadne inne określenie nie pasuje mi dzisiaj bardziej do Bayernu Monachium. Ten borykający się z kontuzjami, mocno lekceważony przez niektórych piłkarskich ekspertów klub, sprawia wrażenie takiej „przyczajonej bestii” właśnie. Zaś jego prawdziwa i potencjalna moc, wydaje się być (póki co), mocno zakamuflowana – czyli ukryta. Bayern od jakiegoś czasu nie jest już taką „maszynką do wygrywania”, jak na początku sezonu, nie daje gwarancji zwycięstw, daleko mu do równej formy – dzięki czemu kiedyś można było w ciemno obstawiać kolejne zwycięstwa. Dziś mecze dobre przeplatają się z tymi słabymi, a fenomenalne momenty, z tymi, które obnażają bezradność ekipy Pepa Guardioli. Takie są fakty, taki obrazek możemy zaobserwować, patrząc na boiskowe poczynania Bayernu. Co by jednak nie mówić, z finezją czy bez, w porywającym stylu, czy wręcz przeciwnie, Monachijczycy coraz bardziej przybliżają się do trzeciego z rzędu mistrzostwa Niemiec (mając 5 punktów przewag nad drugą Borussią Dortmund). Za chwilę zapewne uda im się pokonać w półfinale Pucharu Niemiec (19 kwietnia) Werder Brema, by następnie powalczyć o tytuł z triumfatorem starcia Borussia – Hertha. No i na koniec – Liga Mistrzów, trzecie podejście Pepa za sterami Bayernu… To zadanie wydaje się być najtrudniejsze,  zdaniem niektórych – wręcz niewykonalne dla Bayernu. Taka klasyczna, futbolowa Mission Impossible. Bo plaga kontuzji. Bo drużyna z Bawarii nie jest już taka przekonująca i dominująca w lidze, jak w poprzednich okresach. Bo atmosfera w drużynie po ogłoszeniu decyzji trenera (o jego odejściu do Manchesteru City po zakończonym sezonie), nie jest już tak dobra, jak dawniej. Wreszcie, bo na drodze do zdobycia upragnionego pucharu LM, zdarzają się jej wpadki i potknięcia, jak te z Arsenalem, czy męczarnie i nerwy – tutaj za przykład posłużyć może ostatnie starcie z Juventusem.

 

Powodów i przeszkód jest wiele. Fakt. Ale, paradoksalnie, to w tych przeszkodach i słabościach, tkwi siła i moc, która, moim zdaniem, pozwoli wznieść się piłkarzom na szczyty ich możliwości i pokonać wszelkie trudności i przeciwności losu. To w tej trudnej sytuacji właśnie tkwi źródło motywacji i siły mentalnej zawodników, na których tryumf w Lidze Mistrzów, mało kto dziś stawia. Zwłaszcza gdy popatrzymy na to, co wyczynia, zabójcze dla każdej defensywy, trio Messi – Neymar – Suarez… Barcelona sieje postrach nie tylko w La Liga. Barcelona Luisa Enrique spędza dziś sen z powiek wszystkim tym, którzy marzą o tym, by unieść puchar LM. Tak samo, jak to niegdyś robili piłkarze katalońskiego klubu pod wodzą obecnego szkoleniowca drużyny z Bawarii. Na dzień dzisiejszy, w bezpośrednim starciu tych drużyn, faworytem byłaby Barcelona. Bez względu na to, czy miałyby się one spotkać w samym finale, czy też wcześniej. Dla mnie jednak to Bayern ma większy potencjał i zasób (ukrytych) sił. Parafrazując tytuł wspomnianego już przeze mnie filmu, obecną taktykę i plan Guardioli, nazwałabym tak oto: „Przyczajony Bayern, ukryta Moc”. Ma ona polegać na zmyleniu przeciwnika właśnie takimi słabszymi meczami, jak chociażby ten przegrany z Mainz w lidze, czy beznadziejna pierwsza połowa w starciu z Juve. Oczywiście nie uważam, że Pep Gurdiola celowo każe piłkarzom przegrywać, czy też świadomie wystawiać nerwy swoich kibiców na ciężkie próby. Po prostu myślę, że chociaż Hiszpan rzeczywiście boryka się z całą masą problemów, to jednak potrafi wyciągać właściwe wnioski i czerpać siłę z tego wszystkiego, co pozornie powinno go przygniatać i zniechęcać. Jest przecież bogatszy o doświadczenia – łatwiej mu zatem powinno przyjść wyeliminowanie błędów i skorygowanie ewentualnych niedoskonałości taktycznych. Poza tym coś mi mówi, że w Bayernie tkwią jeszcze gdzieś wielkie, dotychczas niewykorzystane rezerwy, ogromne pokłady boiskowej mocy, która zmaterializuje się w odpowiednim momencie. Gdzież one się znajdują? Nieistotne. Być może okaże się, że w niesamowitej intuicji prawdziwego „lisa pola karnego”, Thomasa Müllera , albo w geniuszu Lewandowskiego, który potrafi gole strzelać seriami? A może to boki będą kluczowe – i znowu da o sobie znać para skrzydłowych: Coman – Costa? Nie można także wykluczyć reaktywacji „złotego dziecka niemieckiego futbolu” – i wówczas ponownie olśnią nas przebłyski geniuszu Mario Götze? Ewentualnie, w bramce czynił cuda będzie Manuel Neuer… Tak czy inaczej, tym razem wreszcie Bayernowi się uda! A Robert Lewandowski wraz z kolegami, wzniesie w Mediolanie puchar Ligi Mistrzów! Jeszcze tylko kilka „drobnych” przeszkód, kilka warunków do spełnienia. Na pierwszy ogień, Benfica Lizbona. Tym razem powinno być łatwiej, niż z Juventusem, choć przecież na tym etapie, nikt „spacerku” nie powinien się spodziewać. Jednak sukces jest bardzo blisko w każdym razie, jak najbardziej realny.

I nie wydaje mi się, żeby to były tylko i wyłącznie pobożne życzenia, czy też zaklinanie boiskowej rzeczywistości. Choć oczywiście, to co mówię, leży w sprzeczności z opiniami licznych futbolowych ekspertów, a także bukmacherów… Rzecz jasna, biorę pod uwagę możliwość pomyłki – tego, że niewłaściwie oceniam sytuację, a moje prognozy sterowane są przez osobiste sympatie i subiektywną analizę sytuacji klubu ze stolicy Bawarii… Ale taki właśnie – a nie inny – jest mój punkt widzenia, co do którego mam naprawdę szczere przekonanie i wielką nadzieję na to, że mój scenariusz się sprawdzi. Niemniej jednak, z szacunkiem podchodzę do każdej innej wizji i prognoz dotyczących postawy Bayernu w najbliższych tygodniach. Bo każdy z nas ma prawo kibicować i marzyć tak, jak chce. Dyskutować. Typować. Obstawiać. A przecież i tak wszystko zweryfikuje boisko – trzeba tylko uzbroić się w cierpliwość i poczekać, aż któryś ze scenariuszy okaże się tym prawdziwym. Bo w futbolu i w ogóle w kibicowaniu, jest tylko jedna rzecz bardziej fascynująca, od samego meczu – emocje związane z czekaniem na ten mecz…

 


Autor: Nikita

KOMENTARZE

Nikita


Komentarzy: 684

Grupa: Wirtualny Menedżer

Ranga: Dziewczyna Zza Bramki

Dołączyła: 2016-01-29

Poziom ostrzeżeń: 0

05-05-2016, 09:41

Jaceq91, dnia 05-05-2016, 09:20, napisał:
Ja tam się cieszę, że $ity odpadło w końcu! A w finale będę za tym, aby ten mecz przypominał ten z Moskwy (Man Utd vs. Chelsea - karny Terrego niestrzelowny bo się poślizgnął), albo z Stambułu (Milan vs. Liverpool 3:3) albo ten z '99 kiedy to Man Utd wygrał z Bayernem 2:1 po bramkach w samej końcówce :D


Dla mnie to w sumie już teraz obojętne, kto zagra w finale... ;(
Ale jak już nadejdzie ten dzień, to pewnie z zaciekawieniem będę śledzić jego przebieg i oczywiście mam nadzieję, na wielkie, niezapomniane widowisko. No i liczę, na podobne emocje, co najmniej takie, jak w meczach, o których piszesz ;)

OFFIK


Komentarzy: 88

Grupa: Wirtualny Menedżer

Ranga: Uzdolniony Praktyk

Dołączył: 2016-02-02

Poziom ostrzeżeń: 0

05-05-2016, 10:35

Jaceq91 tak, City odpadło, a United nawet z grupy nie wyszło. Trochę szacunku do innych klubów, a nie piszesz $ity. Nie wspominam ile Van Gal wydał na transfery :)

Jaceq91


Komentarzy: 926

Grupa: Wirtualny Menedżer

Ranga: Uzdolniony Praktyk

Dołączył: 2016-04-15

Poziom ostrzeżeń: 1

05-05-2016, 10:47

Manchester United wydało pieniądze, które "kitrali" od czasów Fergusona, który jak na ten klub z kilkoma wyjątkami jak m. in. ściągnięcie Ferdinanda nie wydawał dużo, a nawet generował większe zyski odważnymi transakcjami jak sprzedaż Beckhama czy Cristiano Ronaldo. Nie ważne, że nie wyszli z grupy, nawet może i dobrze bo mam dość tej ich gry za Van Gaala, który nie tylko gra brzydką piłkę to jeszcze brzydko przegrywa. O $ity zdania nie zmienię, sorry ale nie przepadam za "szejkowymi" klubami. Manchester od pamiętnych lat jest wciąż w trójce najbogatszych klubów i potrafili znaleźć się tam bez "petro czy ropo dolarów". Czekam tylko na największy transfer Man Utd od lat, czyli zwolnienie Van Gaala i zatrudnienie trenera, który to poukłada i uzupełni skład, który ma pewne luki, a wtedy niech wrócą stare, dobre Czerwone Diabły. Podziwiałem i będę podziwiał to co osiągnął Sir ALex Ferguson, ponieważ porównując zawodników, którymi on dysponował do innych trenerów to przypomina mi strasznie Simeone, który mając kilku solidnych zawodników potrafił czynić cuda. Pewnie ktoś zaraz napisze, że był Ronaldo - Rooney, albo Giggs - A.Cole itp, ale reszta składu to byli rzemieślnicy, którzy pod ręką innych trenerów nie grali tego co tutaj na Old Trafford . Wracając do niebieskiej części Manchesteru, wybacz ale swojego zdania nie zmienię, a jestem ciekaw co będzie jak ta zabawka im się znudzi. W tym sezonie przychodzi do nich Guardiola i nie wiem czego tam będzie można się spodziewać, bo coś mi się wydaję, że jego styl gry może w Angli nie wypalić, choć pewnie nazwiska czasami zrobią swoje. No nic , muszę poczekać na ten kolejny nowy sezon.

skandal


Komentarzy: 87

Grupa: Wirtualny Menedżer

Ranga: Uzdolniony Praktyk

Dołączył: 2015-12-02

Poziom ostrzeżeń: 0

05-05-2016, 10:50

Ten dolar w nazwie klubu jak najbardziej pasuje. Wczoraj to była parodia, jak Manchesterowi się nie chciało grać. Pierwszy raz w półfinale LM, a oni bez żadnej agresji, czy pasji do ataku. Czekałem, aż się rzucą na Madryt, ale to nie przychodziło, a było inaczej - w 95 minucie meczu Real wyprowadzał sobie spokojnie atak pozycyjny.

Rozumiem, że mają pieniędzy po uszy i nic nie muszą, ale przecież zagrać w takim meczu (czy w ew. finale) to marzenie, które mieli na pewno jak zaczynali karierę za dzieciaka. Dziwi mnie ten brak zaangażowania.

OFFIK


Komentarzy: 88

Grupa: Wirtualny Menedżer

Ranga: Uzdolniony Praktyk

Dołączył: 2016-02-02

Poziom ostrzeżeń: 0

05-05-2016, 10:56

Nie to, że City się nie chciało, po prostu za mało argumentów w ataku. Gdzieś tam było, że Aguero od iluś tam minut nie oddał celnego strzału na bramkę to co się dziwić. Myślałem, że Yaya Toure trochę odmieni ten mecz, ale się pomyliłem. Real też nic wielkiego nie grał, no ale to wystarczyło, aby zagrać w finale :)

Jaceq91


Komentarzy: 926

Grupa: Wirtualny Menedżer

Ranga: Uzdolniony Praktyk

Dołączył: 2016-04-15

Poziom ostrzeżeń: 1

05-05-2016, 10:56

skandal, dnia 05-05-2016, 10:50, napisał:
Ten dolar w nazwie klubu jak najbardziej pasuje. Wczoraj to była parodia, jak Manchesterowi się nie chciało grać. Pierwszy raz w półfinale LM, a oni bez żadnej agresji, czy pasji do ataku. Czekałem, aż się rzucą na Madryt, ale to nie przychodziło, a było inaczej - w 95 minucie meczu Real wyprowadzał sobie spokojnie atak pozycyjny.

Rozumiem, że mają pieniędzy po uszy i nic nie muszą, ale przecież zagrać w takim meczu (czy w ew. finale) to marzenie, które mieli na pewno jak zaczynali karierę za dzieciaka. Dziwi mnie ten brak zaangażowania.


Ja to odnosiłem wrażenie takie, że ten wynik im pasował. Jak zasłoniłem sobie wynik, który jest na tablicy to autentycznie odnosiłem wrażenie jakby było 0:0 i kluby przygotowywały się do dogrywki, choć większą inicjatywę strzelenia bramki przed końcem wyrażał Real Madryt.

skandal


Komentarzy: 87

Grupa: Wirtualny Menedżer

Ranga: Uzdolniony Praktyk

Dołączył: 2015-12-02

Poziom ostrzeżeń: 0

05-05-2016, 11:22

Wiecie - tu nie potrzeba mieć argumentów w ataku (choć City musi je mieć, w 1/2 finału nie ma przypadkowych ekip), tu wystarczy zryw, dużo biegania, agresji - potrafią to nawet słabe zespoły. Tego nie było przez 180 minut. Chłopaki chyba stracili pasję na rzecz pieniędzy.
Obecnie online: brak użytkowników online
Copyright © 2015-24 by Łukasz Czyżycki