x

 

ZZA BRAMKI - VARIA
OCENA mocne: 1, słabe: 0
zobacz komentarze

Demaskowanie kłamstw Wojciecha Kowalczyka - po pierwsze: doping

08-04-2015, 12:49, Unikalnych wejść: 8606
ZZA BRAMKI
VARIA

Wydana w 2003 roku przez firmę "Zysk i S-ka" książka Wojciecha Kowalczyka ("Kowal - prawdziwa historia") z "prawdziwą historią" ma niewiele wspólnego. Najbardziej przykre jest to, że młodzi ludzie, których być może w roku 1992 nie było jeszcze na świecie - są bezczelnie okłamywani. Dziś zajmijmy się jednym z tych kłamstw. Opiszę aferę dopingową przed Igrzyskami Olimpijskimi w Barcelonie.

Jak powszechnie wiadomo nasza MŁODZIEŻÓWKA (bo to była reprezentacja młodzieżowa!) przywiozła wtedy z Hiszpanii srebrny medal. Nie jest moją intencją dezawuowanie tego bezsprzecznego sukcesu, ale też należy nań spojrzeć we właściwym świetle! A fakt jest taki, że prawdziwy futbol nie był grany na Igrzyskach! To była tylko i wyłącznie piłka młodzieżowa! A zatem wszelkie barwne opowieści Janusza Wójcika i jego ulubieńca - Wojtusia K. - możemy między bajki włożyć! Ale opowiedzmy jak rodziła się "srebrna drużyna".

Mój artykuł oparty jest na źródłach prasowych z roku 1992 ("Przegląd Sportowy", "Piłka Nożna") oraz na książce Tomasza Jagodzińskiego wydanej w roku 1993 przez firmę "BGW" pt. "Cwaniaczku, nie podskakuj". Oczywiście sam doskonale pamiętam zarówno całą aferę jak i proces tworzenia młodzieżówki, ponieważ miałem wtedy 15-16 lat i piłką interesowałem się równie intensywnie jak dzisiaj.

Zacznijmy od cytatu z książki Wojciecha Kowalczyka "Kowal - prawdziwa historia" (strony 53-54):

(...)„No i wypłynęła nagle sprawa rzekomego dopingu. To było typowe podłożenie świni. Jasne, doping u bramkarza (niby po co?), defensywnego pomocnika i rezerwowego bez szans na grę. Już widzę, jak Kłak, Świerczewski i Koseła szprycowali się po nocach, a potem w czasie olimpiady byli sprawdzani po czterysta razy i nikt niczego nie wykrył. Wszyscy braliśmy odżywki, jak to w profesjonalnej drużynie. Jednak to były typowe witaminy. I jeśli ktokolwiek jechałby na dopingu, to by złapano 23 piłkarzy. Tymczasem niby złapano bramkarza z rezerwowym“ (...)

Zastanawiam się czy Kowalczyk robi wała z siebie i czytelników za pieniądze, czy też chciałby koniecznie przekonać ludzi, którzy nie pamiętają tamtych czasów, że czarne jest białe?! Sprawa dopingu dotyczyła bowiem okresu PRZED wylotem na olimpiadę! Zapoznam Was teraz z faktami... Oddajmy głos Tomaszowi Jagodzińskiemu:

„15 lipca 1992 roku Warszawę lotem błyskawicy, a nazajutrz - za pośrednictwem komunikatów prasowych - całą Polskę, obiegła wiadomość, że trzech zawodników z olimpijskiej ekipy zażywało środki anaboliczne. Mówiąc prościej - sportową gwarą - łykali koks. Wtajemniczeni znali nawet nazwiska „bohaterów“ dopingowego skandalu, których początkowo nie ujawniono w prasie: Aleksandra Kłaka, Dariusza Koseły i Piotra Świerczewskiego.

Afera wybuchła tydzień przed wyjazdem ekipy do stolicy Katalonii. Już dwa dni później błyskawicznie, sprawnie i co najistotniejsze - skutecznie - wszystko wyciszono i zatuszowano. W największej polskiej gazecie sportowej - „Przeglądzie Sportowym“ - informacja o dopingu wykrytym u trzech kadrowiczów ukazała się w postaci mętnie napisanej wypowiedzi szefa laboratorium, doktora Marka Daniewskiego pod enigmatycznym tytułem „Nie potwierdzam, nie zaprzeczam“. Nawet za taką, nic nie mówiącą notkę, nazajutrz solidnie oberwał naczelny „Przeglądu“, Maciej Polkowski. Jaśnie pan wydawca gazety, Zbigniew Niemczycki, zarazem prezes Fundacji Olimpijskiej i przyjaciel trenera Janusza Wójcika, postawił swojego podwładnego Macieja na baczność i zrugał straszliwie „za publikowanie nie sprawdzonych informacji i denerwowanie chłopaków sposobiących się do podboju Barcelony“.

(...) Pod koniec września (1992 roku) pilnie zaczął mnie poszukiwać jeden z ludzi blisko związanych z drużyną olimpijską. Usilnie zabiegał o bezpośrednie spotkanie, chcąc - jak to określił - wyjawić bardzo ważną sprawę. Gdy wreszcie doszło do naszej rozmowy, poznałem kulisy okrutnej prawdy. Okazało się, że zaraz po objęciu funkcji reprezentacji narodowej do lat 21 przez Janusza Wójcika, kadrowicze drużyny olimpijskiej, byli poddawani wspomaganiu farmakologicznemu. Nie były to wprawdzie jakieś końskie dawki anabolików, ale za to podawano je systematycznie, prawie na każdym zgrupowaniu.

Organizmy piłkarzy w trakcie trzyletnich przygotowań do startu w igrzyskach przyjęły niewielkie ilości różnych niedozwolonych specyfików, ale najczęściej korzystano z testosteronu. Środek ten, podawany zawodnikom w różnych dawkach (im bliżej było do meczu eliminacyjnego, tym dostawali mniej) miał na celu wyzwolenie u nich sportowej agresji i pewności siebie w boiskowej walce.

(...) Raz jednak doszło do sromotnej wpadki, która niemal nie przekreśliła wszystkich dotychczasowych osiągnięć olimpijczyków. Chodzi o eliminacyjny mecz z Danią w Aalborgu, rozegrany w marcu 1992 roku. Na to niezwykle ważne dla Polaków spotkanie specjalnym samolotem firmy „Curtis International“ udał się sam prezes fundacji, Zbigniew Niemczycki i jego świta w osobach byłego premiera Bieleckiego, księdza Jankowskiego i wielu innych różnych gości, którzy na podniebny rejs mogli się załapać tylko dzięki kaprysowi Dicka (Niemczyckiego - przyp. Mahdi) z „Curtisu“.

Tak znakomici goście zostali zaproszeni do Aalborga, by fetować zwycięstwo nad gospodarzami i przedwczesny olimpijski awans. Tradycyjnie ksiądz prałat Henryk udzielił błogosławieństwa naszym piłkarzom i modlił się za nich podczas gry. Obecność kościelnego dostojnika na tym meczu niewiele się zdała. Wprawdzie jak zwykle pewny siebie trener Wójcik zapowiadał, że gospodarze zostaną przez jego dzielnych chłopców rozbici w proch i pył, ale akurat stało się dokładnie odwrotnie. Jedenastka biało-czerwonych doznała okrutnej klęski przegrywając z Duńczykami 0:5.

Butny przed meczem Wójcik wiedział, co mówi. Znał przecież prawdę o tym, że zawodnicy zostali - jak to określił - „nafaszerowani jak brojlery“, więc sądził, że tak jak zwykle drużyna odniesie łatwe zwycięstwo. Nie mógł wiedzieć, bo skąd, że przyjęcie przez organizm większej niż zazwyczaj dawki anaboliku, spowoduje odmienną reakcję. Młode organizmy zamiast poczuć się wzmocnione i uodpornione na ból, zostały w ten sposób osłabione. Jeszcze niewiele przed meczem nasi piłkarze siusiali testosteronem, zaś w czasie gry na stadionie w Aalborgu wszyscy zawodnicy zachowywali się tak, jak znużone niedźwiedzie, sposobiące się do zimowego snu. Grali wolno, nieskładnie, łatwo przegrywali pojedynki, a piłkę oddawali wprost pod nogi przeciwników. Ułatwiło to zadanie Duńczykom, którzy już do przerwy z polskiej bramki urządzili sobie kaczy kuper. Na domiar złego, już w 12 minucie meczu bardzo poważnej kontuzji barku doznał Aleksander Kłak. Wtedy tylko wtajemniczeni domyślali się, że groźna kontuzja bramkarza i znużenie, wręcz otępienie naszych piłkarzy, to skutek jednorazowego przedawkowania testosteronu. Nigdy więcej nie powtórzono tego błędu, ale za to doszło do innej wpadki.

Dokładnie 3 lipca 1992 na zgrupowaniu kadry olimpijskiej nieoczekiwanie zjawili się się przedstawiciele Laboratorium Kontroli Dopingu Instytutu Sportu. Pobieranie moczu nadzorował sam przewodniczący Komisji Antydopingowej UKFiT, Kazimierz Sadurski. Ten Komisarz Medyczny osobiście wypełnił Protokół Zbiorczy Kontroli Dopingu, podpisując go po zakończeniu toaletowej ceremonii. Zawodnicy - zgodnie z międzynarodowymi przepisami - oddali mocz anonimowo. W protokole oznaczono jedynie numery kodu próbek A i B, płeć i wiek badanych sportowców.

(...) Niespodziewana kontrola antydopingowa wywołała popłoch w kierownictwie reprezentacji olimpijskiej. Przecież do tej pory nikt nigdy nie śmiał zaproponować choćby dobrowolnego poddania się badaniom, a tu nagle i znienacka urządzono nalot na kadrowiczów. Wójcik ściekał się na kierownika Loskę, że ten nie dopilnował i w porę nie uprzedził o przeprowadzeniu kontroli. Nie czekając na jej wyniki, specgrupa odpowiedzialna za przygotowania kadry do startu w igrzyskach, podjęła błyskawiczne przeciwdziałania. W trybie pilnym posłano do Holandii kuriera, który przywiózł zakupiony tam środek wypłukujący z organizmu wszelkie środki farmakologiczne, zabronione do stosowania przez sportowców. Natychmiast po powrocie posłańca z Kraju Tulipanów i Wiatraków, wszystkich zawodników zaczęto faszerować kontrspecyfikiem. Równocześnie podjęto intensywne działania, by informacja o ewentualnych pozytywnych wynikach kontroli antydopingowej nie dotarła do dziennikarzy.

Bomba jednak wybuchła, 15 lipca 1992 roku, dzięki sprytowi pewnego dziennikarza. Informacja o wykryciu dopingu u trzech piłkarzy-olimpijczyków przedostała się do prasy.

Protokół pokontrolny, wynik pozytywny:

1/ nr kodu 7263, próbka A; zawartość steroidów - konkretnie testosteronu: 7.2 i 8.2 (w przypadku pozytywnego wyniku badania, zawsze wykonuje się powtórne badanie tej samej próbki);

2/ nr 74354, próbka A; poziom testosteronu: 8.1 i 7.3

3/ nr 74219, próbka A; rekord zawartości testosteronu: 11.1 i 8.1

Po odkodowaniu numerów próbek, okazało się, iż należą - kolejno - do:

1/ Aleksandra Kłaka
2/ Dariusza Koseły
3/ Piotra Świerczewskiego

(...) Zgodnie z obowiązującymi w naszym kraju przepisami trzej zawodnicy, u których wykryto steroidy, powinni zostać natychmiast zdyskwalifikowani i wykluczeni z ekipy olimpijskiej. O dziwo, tak się jednak nie stało.

Otóż Kłak, Koseła i Świerczewski nie skorzystali z przysługującego im prawa przebadania w ich obecności próbki B, czyli dokonania kontrekspertyzy w Laboratorium Kontroli Dopingu. Za namową kierownictwa nie zgodzili się na otwarcie drugiej próbki. Co prawda 16 lipca trzy brojlery z kurnika Wójcika - w towarzystwie swojego trenera i działacza Loski - zjawiły się w Laboratorium Instytutu Sportu, ale tylko po to, by do probówek nasiusiać ponownie. Urządzono więc dopingową farsę, wykonując niepotrzebnie drugi test. Wówczas ich organizmy były już solidnie przepłukane i w ich moczu nie było nawet śladu po testosteronie. Uznano więc negatywne wyniki powtórnego testu. Ogłaszając je publicznie w prasie. w skandaliczny sposób zatuszowano tę aferę. Drużyna olimpijska w pełnym składzie i przy świetnym samopoczuciu kierownictwa ekipy, udała się do słonecznej Hiszpanii.

(...) Trzeciego dnia igrzysk w studiu olimpijskim katowickiego radia głos zabrał dr Marek Daniewski. Oto, co powiedział szef Laboratorium Antydopingowego w Warszawie:

„Próbka B to jest ostatnia szansa dla zawodnika, tymczasem oni siusiali ponownie, w dniu 16 lipca. Z tych drugich badań wynika, że już się oczyścili, co tylko potwierdza fakt, że byli naładowani dopingiem w pierwszym badaniu. Ale to wszystko zostało źle i mylnie zinterpretowane i pojechali na Olimpiadę. A nie powinni byli! Powinni być zgodnie z prawem zdyskwalifikowani. Ja nie wiem kto to zrobił (zatuszował aferę - przypis Mahdi), bo to nie moja sprawa. Ja podałem wyniki zgodnie z przepisami. (...) Otóż próbkę B bada się tylko na życzenie zawodnika. A oni nie chcieli! (...) I próbka B czeka, nie jest zbadana. Termin jej analizy mija po dwóch tygodniach od powiadomienia zawodników. A oni tego nie chcieli, czyli praktycznie biorąc, nie ma już co analizować próbki B, gdyż oni zgodzili się na wynik próbki A...“

Powtórzmy - zgodzili się na wynik próbki A! Wynik próbki A, to wynik pozytywny! Tak więc trzej piłkarze na dopingu pojechali na igrzyska do Barcelony. Oczywiście, w momencie, kiedy było drugie badanie byli czyści jak niemowlęta (testosteron wypłukano z ich organizmów - przyp Mahdi), ale w chwili gdy byli badani - byli na dopingu! To chyba zupełnie proste!

(...)

- Zaraz po dokonaniu analizy - wspomina szef Laboratorium Antydopingowego, dr Marek Daniewski - gdy okazało się, że w trzech przypadkach wykryto doping, natychmiast powiadomiłem telefonicznie profesora Sowińskiego a także dyrektora Cygańskiego z Urzędu Kultury Fizycznej. Zaraz też te wyniki przekazałem na piśmie, nawet na czerwono podkreśliłem na protokole, że trzej panowie sportowcy są pozytywni. I tu moja rola się skończyła, gdyż nie jestem egzekutorem.


- Jest pan pewny wiarygodności wykonanej analizy?


- Za takie pytanie mógłbym się obrazić, ale już się do tego przyzwyczaiłem. Jak trafia się wynik pozytywny, to człowiek dziesięć razy się jemu przyjrzy, zanim wyda werdykt. Ja nie mogę sobie pozwolić na jakieś numery. W tych przypadkach wykonaliśmy ekstrapowtórzenia.


- Kto uniemożliwił zbadanie próbki B?


- Tego nie wiem. Jestem zbyt daleko od sportu w tym sensie, że nie siedzę w mafii. Ja jestem tym człowiekiem, który czasem dostaje opieprz, którego biją po karku i zwymyślają za to, że wykrywa doping. W tej sprawie zawinił sekretarz komisji antydopingowej, pan Sadurski. Jego psim obowiązkiem było pisemne powiadomienie zawodników o fakcie wykrycia w ich organizmach dopingu. Powinien to uczynić sam, z własnej inicjatywy i zresztą zawsze tak robił. Dlaczego w tym przypadku tego nie uczynił, pozostanie jego tajemnicą. Prywatnie mogę ocenić, że w tym skandalu zadziałały pewne układy, telefony i wzajemne powiązania. (...)


- Jak to się stało, że wyniki drugiego badania były już negatywne?


- Opiekunowie zawodników, a może i oni sami, dobrze wiedzieli, że przed olimpiadą są na koksie. Mieli po prostu pecha, że za wcześniej zostali poddani badaniom. Trzeba dodać, że była to dopiero pierwsza kontrola kadry olimpijskiej od początku jej istnienia. Ludzie odpowiedzialni za przygotowania zespołu do występu w Barcelonie chyba nie spodziewali się niezapowiedzianej wizyty komisji medycznej na zgrupowaniu szkoleniowym. Gdy pobrano mocz do analizy, wtajemniczeni o szprycowaniu piłkarzy testosteronem zorientowali się, że wyniki muszą być pozytywne. Podjęto więc działania zmierzające do zatuszowania obecności testosteronu w organizmach zawodników. Albo musieli wypić dużo piwa, żeby substancję tak rozcieńczyć, aby nie można jej było wykryć, albo też podano im specjalną osłonę biologiczną, która po prostu wypłukała steroidy. Oczywiście, zawodnicy musieli wiedzieć, że staną do powtórnej kontroli. Wykonaliśmy ją w trybie ekstrapilnym i wykazała nic innego, tylko to, że ci trzej panowie w chwili pierwszego badania byli pod wpływem silnego środka dopingującego. Proszę, niech pan zobaczy wynik drugiego badania. W przypadku tego zawodnika (Piotr Świerczewski) okazuje się, że w jego organizmie nie ma wcale testosteronu! Do tego stopnia został wypłukany! A przecież jest to naturalny hormon ludzi, który w niewielkich ilościach znajduje się w organizmie każdego człowieka.


- Trzeba pamiętać, że w przypadku Świerczewskiego zawartość testosteronu w chwili pierwszego badania była rekordowa - 11.1 ....


- Właśnie, ewidentnie to świadczy o tym, iż ten zawodnik został poddany intensywnemu oczyszczaniu organizmu z anaboliku. Warto wiedzieć, że w przypadku testosteronu jego podwyższony poziom może być wywołany naturalnie tylko z powodu poważnych zaburzeń lub choroby typu - rak na jądrze lub na wątrobie. Oczywiście, w przypadku sportowców wyczynowych - ludzi młodych i super zdrowych - niemożliwe jest, by bez zażycia tego sterydu jego ilość w organizmie mogła nagle zwiększyć się kilkakrotnie.


- Jakie skutki wywołuje szprycowanie się testosteronem?


- Preparaty tego sterydu są rozpuszczalne w wodzie. Działają więc krótko i pozwalają zarówno na lepszą kontrolę podawania tego środka dopingującego, jak i wycofywanie się w porę z jego stosowania. Piłkarzom reprezentacji olimpijskiej podawano testosteron w mniejszych dawkach od ilości zażywanych przez ciężarowców i kulturystów. W przypadku piłkarzy nie chodziło bowiem o przyrost masy mięśniowej, tylko o zwiększenie agresywności, odwagi, pewności siebie i wyzwolenie woli walki na boisku. Ponadto testosteron działa psychogennie, zapewniając sportowcowi komfort psychicznej przewagi nad przeciwnikiem. Z drugiej strony należy pamiętać, że testosteron - jeden z najsilniejszych androgenów - jest wyjątkowo niekorzystny dla organizmu człowieka, powodując poważne konsekwencje zdrowotne. (...)“

Mam nadzieję, że pierwsze z kłamstw „eksperta“ Polsatu Sport, Wojtusia Kowalczyka - zostało skutecznie zdemaskowane.


Autor: Mahdi
Wicemistrz Polski FM 2015, Mistrz Polski FM 2017, FM 2019, FM 2020, FM2021 i FM2022, 3. miejsce w Polsce FM 2018, Typer Sezonu 2020/21 - 2. miejsce, Typer Sezonu 2021/22 - 3. miejsce

KOMENTARZE

jmk
3. miejsce w Polsce FM 2017 i FM 2021, Typer Sezonu 2017/18 - 3. miejsce. Wyróżnienie Fair Play w eliminacjach 4. Edycji RM


Komentarzy: 1221

Grupa: Root Admin

Ranga: Chluba Mój Football Manager

Ranga sponsorska: Sponsor Strategiczny

Dołączył: 2017-03-09

Poziom ostrzeżeń: -1

11-09-2018, 19:11 , ocenił powyższy materiał: mocne - Bardzo mi się podoba

A mnie ciekawi jedna rzecz ;) Z medycznego punktu widzenia - w jakiej formie były prezentowane te wyniki tj. ol/l czy ng/m czy ng/dl czy pg/ml i jaka była wtedy norma?

W marcu 2017 roku sam robiłem sobie takie badanie i miałem:

Testosteron wolny Testosteron wolny 9,99 pg/ml --> norma 1,00 28,28.

Po prostu ciekawi mnie o ile to przekroczyli.

Mahdi
Wicemistrz Polski FM 2015, Mistrz Polski FM 2017, FM 2019, FM 2020, FM2021 i FM2022, 3. miejsce w Polsce FM 2018, Typer Sezonu 2020/21 - 2. miejsce, Typer Sezonu 2021/22 - 3. miejsce


Komentarzy: 10681

Grupa: Root Admin

Ranga: Ojciec Założyciel

Ranga sponsorska: Sponsor Główny

Dołączył: 2015-03-20

Poziom ostrzeżeń: 0

11-09-2018, 19:20

Norm nie znam, ale wyniki były następujące:



Edit. Jakoś mnie to nie dziwi, że najbardziej naładowany testosteronem był Świerczewski:-)


jmk
3. miejsce w Polsce FM 2017 i FM 2021, Typer Sezonu 2017/18 - 3. miejsce. Wyróżnienie Fair Play w eliminacjach 4. Edycji RM


Komentarzy: 1221

Grupa: Root Admin

Ranga: Chluba Mój Football Manager

Ranga sponsorska: Sponsor Strategiczny

Dołączył: 2017-03-09

Poziom ostrzeżeń: -1

11-09-2018, 19:33

O jest nawet napisane, chyba mieli swoją skalę punktową jakąś - tam napisali "nienaturalnie podwyższony (powyżej czterech punktów)" -> to sporo mieli wyżej :D

Obecnie online: brak użytkowników online
Copyright © 2015-24 by Łukasz Czyżycki